fbpx
fot. Getty
Z Londynu do Ladysmith przez Pretorię wrzesień 2019

Z Londynu do Ladysmith przez Pretorię

Na przestrzeni minionych lat miałem szczęście do wielu osobliwych przeżyć, z których badacz realiów mógłby wyciągnąć korzyść i naukę. Nic jednak nie było równie ekscytujące jak bieganina między tymi pudłami z żelaza, pośród nieustających eksplozji bomb i ostrzału armatniego, pocisków uderzających w wagony bądź przelatujących ze świstem.

Artykuł z numeru

Migawki z frontu

Migawki z frontu

Estcourt: 6 listopada 1899 r.

W wielkim pośpiechu wyruszyliśmy z Cape Town, a jako że mieliśmy szczęście przemierzyć południowe pogranicze z De Aar do Stormbergu ostatnim pociągiem przed odcięciem linii, żywiliśmy głęboką nadzieję, że do Ladysmith dotrzemy, zanim wokół miasta zamknie się na dobre pierścień oblężenia. Chciałem jak najszybciej spisać relację z naszej podroży statkiem z East London do Durbanu, jednakowoż pogoda była tak burzliwa, a niewielkim parowcem z niespełna stutonowym ładunkiem tak srogo miotały fale, że zmożony chorobą morską, leżałem plackiem i nie miałem głowy do niczego innego. W dodatku z powodu przeciwnych wiatrów mieliśmy jakieś dwadzieścia godzin opóźnienia; dopiero gdy minęliśmy St. John’s, wichura, niby w akcie skruchy, z nagła skręciła na południowy zachód, zwiększając naszą prędkość w takiej samej mierze, w jakiej wcześniej nas spowalniała. Ze zmianą kierunku wiatru zelżała też nieco gwałtowność fal i choć nie byłem w stanie tego odnotować, to miałem możność wyrobić sobie pewne pojęcie o ogólnej fizjonomii wybrzeża Pondolandu i Natalu. Te urokliwe krainy opadają ku oceanowi łagodnymi stokami porośniętymi przebujną zielonością, z rzadka tylko zaburzanymi przez pokryte lasami urwiste klify. Rozliczne strumyki, którym te błonia zawdzięczają swoje istnienie, a ziemia swe bogactwo, przetaczają się ku pobrzeżu głęboko wciętymi rozdołami i jarami, tudzież spadają z urwisk kaskadami, rozbryzgującymi się na silnym wietrze w tumany wodnego pyłu.

To kraina brzemienna w możliwości i gdy przy sprzyjającym teraz wietrze posuwaliśmy się naprzód, nie mogłem powstrzymać się przed snuciem domysłów co do przyszłości. W miejscu tym występują rozległe połacie żyznej ziemi, nawadnianej obfitymi opadami deszczu. Łagodne słońce ogrzewa kwitnące w glebie życie. Rześka bryza orzeźwia tubylca. Wyborny klimat pokrzepia Europejczyka. Na owoce jego pracy czeka gościniec morza. Cała natura uśmiecha się, oto nareszcie ziemia, gdzie biali ludzie mogą rządzić i prosperować. Dotąd jej szczodrością cieszył się jedynie leniwy Kafr, a wedle prastarej filozofii liberalizmu do tych właśnie powinna wiecznie przynależeć. (…)

Parostateczek bezpiecznie zawinął do Durbanu o północy 4 listopada i następnych sześć niespokojnych godzin przepędziliśmy w uśpionym mieście, czekając na świt i wieści. Pierwszy i drugie nadeszły we właściwym sobie porządku. Gdy wzeszło słońce, dowiedzieliśmy się, że Ladysmith zostało odcięte od świata. „Dotrzeć jak najdalej, jak najszybciej” – oto motto, którym winien kierować się korespondent wojenny: o siódmej rano pędziliśmy w głąb kraju w nadplanowym wagonie doczepionym do specjalnego pociągu pocztowego. Mój pobyt w Durbanie nie należał do bezczynnych. Opodal miejsca, w którym cumowaliśmy, stał okręt szpitalny „Sumatra” – skoro świt udałem się na jego pokład w poszukiwaniu przyjaciół i, niestety, kilkoro znalazłem w opłakanym stanie. (…) Wszyscy opowiadali w zasadzie tę samą historię – o odwadze i harcie ducha żołnierzy, o nieznużonej, surowej bitności Burów, o ostrzale rozpoznawczym. Wszyscy przepowiadali długotrwałe walki.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się