fbpx
fot. Michael Ochs Archives/Getty
Justyn Hunia marzec 2017

Tarantula, czyli Boba Dylana podróż na drugą stronę lustra

Ten szalony tekst należałoby wpisać w długi (kulminujący niestawieniem się na rozdanie Nobla) ciąg wolt i ucieczek Dylana, który jak diabeł święconej wody unika przyszpilenia, przyporządkowania, uwięzienia w zastygłej formule.

Artykuł z numeru

Świat chce sprawiedliwości, nie zbawienia

Świat chce sprawiedliwości, nie zbawienia

Hej ha! Hej ha! Ten człowiek tańczy jak szalony!

Ukąsiła go tarantula

E.A. Poe (motto opowiadania Złoty żuk)

 

Wieść niesie, że swą debiutancką książkę Bob Dylan zaczął pisać w wyniku intrygi agenta Alberta Grossmana, który zachęcony sukcesem utworu Johna Lennona, In His Own Write, w imieniu artysty (czy nawet bez jego wiedzy) przyjął ofertę wydawnictwa Macmillan. 24-letni Dylan zabrał się do pisania pod koniec 1965 r., a 26 lipca 1966, na dwa tygodnie przed złożeniem dzieła w wydawnictwie, uległ tyleż sławnemu, co tajemniczemu wypadkowi motocyklowemu (jechał swoim Triumphem T100), po którym na jakiś czas zniknął z życia publicznego i stracił ochotę na publikację swoich tekstów. W tym czasie za sprawą undergroundowej oficyny Albion z San Francisco osierocony przez Dylana utwór trafił do obiegu w nieautoryzowanych odbitkach powielaczowych (skopiowanych z egzemplarza promocyjnego), stając się swoistym „booklegiem”.

Choć w pewnym momencie Dylan zaczął odżegnywać się od nieukończonego tekstu, to liczne poprawki zdają się świadczyć, że gorliwie go cyzelował. Od czasu do czasu potrafił zresztą intrygująco go zareklamować, zdradzając, że jest „długi na milion scen / i rozgrywa się na miliardzie skrawków papieru”, „czymś, co nie ma rymu, sam cut-up (albo: całe pocięte), nic ponadto, tyle że coś będzie się dziać, to znaczy słowa”.

 

*

Ostatecznie książka ukazała się w maju 1971 r. pod tytułem Tarantula – być może zainspirowanym ustępem z Tako rzecze Zaratustra Nietzschego, najprawdopodobniej jednak zaczerpniętym z recenzji „The New York Timesa” ze spotkania z Williamem S. Burroughsem. Liczący na sukces sprzedażowy menedżer muzyka w najczarniejszych snach nie mógł spodziewać się tak nieprzystępnej i niekomercyjnej książki.

Większość krytyków debiut literacki Dylana zignorowała lub zrównała z ziemią. Tarantulę uznali za kaprys gwiazdy, zachodząc w głowę, jak to nazwać i czy to w ogóle literatura. (Inna rzecz, że książkę recenzowali głównie krytycy muzyczni, często nieprzygotowani do egzegezy tego typu tekstów). Od lat 90. coraz liczniej pojawiają się omówienia uważniejsze i bardziej fachowe, a nawet poważne rozprawy, dostrzegające w debiucie Dylana literacki eksperyment (miejscami ciekawy, choć zasadniczo nieudany), któremu patronują Iluminacje Rimbauda, futuryści, surrealiści (pisanie automatyczne), dadaiści, a przede wszystkim bitnicy (Gregory Corso, „proza spontaniczna” Jacka Kerouaca, Burroughs i jego technika pisarska cut-up). Znamienny jest fakt, że w 1992 r. ustępy z Tarantuli zostały zamieszczone w antologii twórczości bitników The Portable Beat Leader.

Wystarczy otworzyć Tarantulę na dowolnej stronie, żeby zrozumieć reakcję krytyki. Na ten osobliwy słowny twór składają się jedno- lub kilkustronicowe, wyodrębnione graficznie, opatrzone tytułami tekstowe całostki, które z braku lepszego określenia można nazwać eksperymentalnymi miniprozami poetyckimi lub wierszami prozą (ostatnio pojawiły się określenia: „kolaż prozą”, „nowela-kolaż”). Czytelnik zderza się w nich z kalejdoskopowym potokiem ułamków zdań, eliptycznych wypowiedzi, urywających się wątków (czasem przypominających filmowy montaż równoległy), zaskakujących i enigmatycznych scenek, obrazów i sytuacji. To frazy gwałcące reguły składni i schematy logiczne, sprawiające wrażenie bytów amorficznych i hybrydycznych, posklecanych na zasadzie przypadku, swobodnych skojarzeń bądź, tu i ówdzie, muzyczności i rytmiczności, opatrzone szczątkową i ekscentryczną interpunkcją (ograniczoną do trzykropka, ukośnika, przecinka i znaku &). W całym tym patchworku próżno szukać jakieś intrygi czy fabuły – tak jak zapowiadał Dylan, dzieją się słowa, spuszczone ze smyczy, żyjące własnym życiem, zwolnione ze służby fabule i normom poprawnościowym.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się