fbpx
Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz styczeń 2018

Nowa ukraińska fala

Dziś coraz więcej osób przyjeżdża do Polski ze wschodu i południa Ukrainy. Z milionowych miast, takich jak Charków, Donieck, Dniepr. Są to przeważnie ludzie z wyższym wykształceniem, o dobrych kwalifikacjach zawodowych, którzy nie uciekają od bezrobocia, lecz szukają wyższych płac w swoich branżach i lepszych warunków życia.

Artykuł z numeru

Lekcje Baumana

Lekcje Baumana

Roman ma salon fryzjerski na poznańskich Jeżycach i nożyczki w kolorze ukraińskiej flagi na zdjęciu profilowym na  Facebooku. W przerwie między nałożeniem farby a umyciem głowy klientce mamy czas na rozmowę. – Byłem Ukraińcem w Polsce, zanim to stało się modne – uśmiecha się na wstępie szczupły 35-latek. Gdy tu przyjechał, Ukraińców w stolicy Wielkopolski można było policzyć na palcach jednej ręki. Dziś ukraiński i rosyjski na ulicach nikogo w Poznaniu nie dziwią.

Roman opowiada o dzieciństwie w Kołomyi na malowniczej Huculszczyźnie, które, choć wydarzyło się w chudych latach 80., wspomina z rozrzewnieniem i czułością. Nigdy nie myślał o sobie w charakterze emigranta. Do Polski pierwszy raz trafił w 1999 r., zaraz po osiągnięciu pełnoletności. Trzy miesiące na malinach w okolicach Lublina przyniosły mu dobre wspomnienia: pracodawcy okazali się w porządku, warunki życia znośne. Poznał przy okazji polskich kuzynów ze strony prababci. Mówił po polsku i w Polsce czuł się prawie jak u siebie.

Mimo to o wyjeździe na stałe ani myślał. Wrócił do Kołomyi, rok żył z dorywczej pracy, głównie fizycznej, spełniał się towarzysko, aż zdrowy rozsądek przemówił mu do rozumu: trzeba było wreszcie pomyśleć o przyszłości.

Wtedy zdecydował, że pójdzie do seminarium. Od małego służył do mszy, miał kontakt z chrystusowcami. Spakował rzeczy i tego samego dnia ruszył do Poznania. Do Wyższego Seminarium Duchownego Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej przyjechał bez zapowiedzi. Zostawił przełożonym załatwienie formalności tymczasowego pobytu. Marzył, że po święceniach będzie pracować w parafiach na Ukrainie.

Za murami seminarium spędził siedem lat: po dwóch latach nowicjatu rozpoczął studia teologiczne. Po pięciu następnych zdecydował, że to nie jest droga, której mógłby się oddać w pełni. Zrezygnował.

Wciąż był pewny, że wróci na Ukrainę. Lecz najpierw postanowił zdobyć fach, bo świecki absolwent teologii katolickiej miał małe szanse na znalezienie pracy w Kołomyi. Ktoś poradził mu szkołę fryzjerską. W salonie, gdzie miał praktyki, zarazili go zawodową pasją. Chciał otworzyć stylowy salon w swoim mieście, ale poznał przyszłą żonę, rodowitą poznaniankę.

Dla niej zamienił kartę tymczasowego na kartę stałego pobytu (w załatwieniu formalności pomogły polskie korzenie po prababce).

Gdy skończył 30 lat, pomyślał o własnym salonie. By ułatwić sobie prowadzenie biznesu, złożył wniosek o obywatelstwo. Procedura była prosta: zdał ustny i pisemny egzamin z polskiego, dostarczył wymagane dokumenty. Po niespełna roku otrzymał dowód osobisty. Założenie firmy również okazało się nietrudnym zadaniem. Kredyt na rozruch – zamiast w banku – zaciągnął u znajomego.

– Najważniejsze w tej branży jest takie opanowanie języka, które pozwala na swobodny kontakt z klientem – mówi Roman, gdy pytam o trudności. – Tego nie załatwi żaden egzamin. To umiejętność, którą nabywa się z czasem. Były robotnik sezonowy dziś sam zatrudnia. Także Ukraińców. Choć zadomowił się w Polsce, jest zaangażowany w sprawy Ukrainy.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się