fbpx
Maciej Gdula, Cezary Kościelniak, Aleksander Bobko, Małgorzata Kowalska październik 2018

Krajobraz po nowej ustawie

Ustawa 2.0 wzbudziła duże kontrowersje w środowisku akademickim. Jej założenia przedyskutowaliśmy z sympatykami i krytykami zmian na uniwersytecie.

Artykuł z numeru

Uniwersytet to my!

Uniwersytet to my!

Michał Jędrzejek, Dominika Kozłowska: Rozmawiamy w gronie współtwórców, obserwatorów i aktywnych krytyków nowej ustawy o szkolnictwie wyższym (tzw. Ustawy 2.0 czy też Konstytucji dla nauki). Jednocześnie wszyscy Państwo reprezentują bliskie sobie dyscypliny: filozofię i socjologię. Jaka wizja uniwersytetu jest Państwu bliska? Jakie w świetle tej wizji są mocne i słabe strony nowej ustawy?

Aleksander Bobko: Jestem przekonany, że klasyczny uniwersytet – instytucja o niemal tysiącletniej tradycji, jeśli za moment założycielski uznamy powstanie uniwersytetu w Bolonii – stoi dziś przed wielkimi wyzwaniami. Zmienia się świat i także uczelnie muszą podlegać zmianom. W przeszłości było często tak, że przemiany kulturowe miały swój początek w świecie akademickim, dziś uniwersytety nie są już w ich awangardzie, raczej stoją gdzieś z boku. Może Państwa zaskoczę, ale sądzę, że Ustawa 2.0 ma wobec tych przemian znaczenie niewielkie. Przyznam, że jako osoba, która od początku brała udział w pracach nad nią, miałem nadzieję, że nowe prawo i związana z nim dyskusja w sposób bardziej zdecydowany zmierzą się ze współczesnymi wyzwaniami. Tak się nie stało. Oczywiście wiele zależy też od dalszych rozporządzeń i sposobu wdrażania zmian, ale myślę, że ustawa nie odpowiada właściwie na zasadnicze pytanie o to, jaki ma być współczesny uniwersytet.

Uczelnie zmieniły się w ostatnich dekadach – w Polsce i na całym świecie. Wspomnę choćby o dwóch procesach. Pierwszy to umasowienie studiów. Na początku lat 90. było u nas ok. 400 tys. studentów, w szczytowym momencie boomu edukacyjnego – niemal 2 mln. Powstało też wiele nowych szkół wyższych. Drugi proces to biurokratyzacja oceny pracy naukowców. Pewne formy oceny są niezbędne, by wybierać i wspierać dobrych uczonych. Jednakże wielu pracowników skarży się na tę nieustanną ewaluację przez instytucje zewnętrzne, skrupulatne i rozbudowane przepisy związane z wydawaniem publicznych pieniędzy i biurokratyczną kontrolę, które w pewnym sensie pozostają w sprzeczności z tradycją akademicką – gdzie istniała zawsze duża swoboda, a z efektów pracy rozliczano dopiero po dłuższym czasie.

Już w pierwszych rozmowach z premierem Gowinem o szkolnictwie wyższym zastanawialiśmy się, w jaki sposób zmniejszyć te obowiązki biurokratyczne ciążące akademii. Jeszcze przed Ustawą 2.0 wprowadziliśmy nowelizację, która zdejmowała z uczonych niektóre obowiązki sprawozdawcze i np. likwidowała przymus oceny co dwa lata. Właściwie niewiele osób to zauważyło, a do ministerstwa wciąż spływały te same sprawozdania, które już nie były wymagane. To był dla mnie zimny prysznic, ponieważ idąc do ministerstwa po latach pracy w administracji uniwersytetu (od prodziekana do rektora), byłem przekonany, że źródłem kultury biurokratycznej jest Ministerstwo Nauki. W ministerstwie okazało się zaś, że to same uczelnie proszą o szczegółowe administracyjne rozstrzygnięcia.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się