fbpx
Katarzyna Weintraub lipiec-sierpień 2015

„Bo ich nie ma…”

W moich poszukiwaniach nieprzypadkowo skoncentrowałam się na małych społecznościach lokalnych, na dawnym sztetlu, mikrokosmosie, gdzie strata jest najbardziej widoczna i mniej anonimowa, rany głębsze, pamięć ludzka żywsza, a jednocześnie bardziej skrywana, ale też gdzie działania i ich efekty wydawały mi się bardziej namacalne i widoczne.

Artykuł z numeru

Kiedy nadejdzie przyszłość

Kiedy nadejdzie przyszłość

Pani na długo do kraju?

– Na rok.

– Ach, to się świetnie składa, bo akurat zaczynamy taki projekt …”

… i tu zazwyczaj rozpoczynała się długa i pełna pasji opowieść. Pasji, która stopniowo udzielała się i mnie. Z jednego roku zrobiły się dwa… Bardzo szybko połknęłam bakcyla trawiącego mnie po dziś dzień.

Ale ab ovo. Kiedy pod koniec 2008 r., podczas moich dziennikarskich badań nad kulturami pamięci – polską, niemiecką i żydowską – w ramach stypendium Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, po 40 latach nieobecności przyjechałam do Polski, nurtowało mnie wiele pytań. Jaka – po prawie 70 latach od zakończenia wojny i 20 po przełomie politycznym 1989 r., prawie dekadę po przystąpieniu do Unii Europejskiej – jest polska pamięć o świecie, który padł ofiarą Zagłady? Pamięć wyparta, odrzucona, zakłamana, wymagająca bolesnej konfrontacji z własną historią? Jak się ona przekłada na poczucie naszej narodowej i lokalnej tożsamości?

Szukając odpowiedzi, zaczęłam natrafiać na ludzi, którzy w rewitalizacji cmentarzy i synagog, w zbieraniu wypowiedzi świadków wydarzeń, w publikacjach, w projektach szkolnych i gminnych, we współpracy władz komunalnych z zagranicznymi ziomkostwami Żydów, w działalności organizacji pozarządowych i przedstawicieli Kościoła, słowem – w stałym poszukiwaniu właściwych form upamiętnienia – starali się wypełnić wieloletnią pustkę.

Kim są? Najczęściej to nauczyciel, lokalny regionalista lub kierownik domu kultury, proboszcz, burmistrz, polityk komunalny lub działacz organizacji pozarządowej. Znany jest udział strażników więziennych, strażaków czy policji. Niejednokrotnie bywa to samotny strzelec, którego początkowo traktuje się z wrogością, ze zdumieniem, z politowaniem („wariat jakiś czy co?”). A potem nagle przyłącza się do niego coraz więcej osób – albo też i nie.

Luka w topografii

„W każdym razie to jest ciekawy fenomen i warto byłoby go opisać” – powiedział mi po przyjeździe Stanisław Krajewski, matematyk i filozof, wieloletni współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów.

Dlaczego to robią? Co nimi kieruje? Świadomość straty i potrzeba przywrócenia pamięci o ludziach, pragnienie przeformułowania własnej lokalnej tożsamości czy raczej przeświadczenie, że minął czas milczenia i lokalne społeczności – a zwłaszcza powojenne pokolenia – powinny poznać wypartą część swej historii? A może impulsem sprawczym okazało się zdziwienie wynikające z prostej niewiedzy?

Już pod koniec lat 70. w Tarnowie świeżo upieczony etnolog Adam Bartosz, późniejszy wieloletni, a dziś emerytowany dyrektor tamtejszego Muzeum Okręgowego i spiritus movens wielu społecznych inicjatyw w całym okręgu, dokonał odkrycia: „W Tarnowie był kirkut, którego nazwa nic mi nie mówiła, była bima, niepisany symbol miasta, chociaż nikt nie miał pojęcia, co ta »bima« znaczy. Dopiero kiedy zacząłem pracować w Muzeum Okręgowym, natknąłem się na mnóstwo starych dokumentów miejskich, w których bez przerwy przewijali się Żydzi. No, jak to? – byli Żydzi i ich nie ma? I wtedy dotarło do mnie, że to nie była tylko luka w pamięci, ale jednocześnie luka w topografii miejsca, i to w dosłownym sensie tego słowa: to był ten kirkut – cmentarz żydowski, ta straszliwie zarośnięta dziura w środku miasta, gdzie urzędowała sama swołocz i nikt przyzwoity tam nie zaglądał. Jak jakieś miejsce zakazane”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się