fbpx
Hanka Nowobielska marzec 2008

Wiersze

Wybór wierszy Hanki Nowobielskiej.

Artykuł z numeru

Zabobon czy źródło wiary? O religijności ludowej

Mój świątek

W drewnianej kaplicosce zmiertwianej w świecie zywym

siedzi zcyrniany Świątek – Jezusik Frasobliwy.

Głowicke podpar ręką, poskurcoł sie biedocek,

samotny, smutny, nicyj, choćkiedy cicho płace.

O cymsi syćko dumie za brudną, mątną sybą,

wylazły Mu do słonka ocy jak kwiotki z bibuł.

Nikt nie dbo, by Go przybrać, nie ściero kurzu z licek,

nikt nie fce Go pociesyć, zawse je som i nicyj…

Nikt sie Mu nie uzoli, dyć ludziom to za jedno,

(telo, ze sie – od zwyku – casami fto przezegno).

A mnie się syćko widzi, ze wspólno tęskność rzewno

tak siepie moim sercem, jak Jego sercem z drewna

I fcem swą smutną duse, zbłąkaną jak jagniątko,

bez dumań myk łańcusek uwiązać przy tym Świątku


* * *

Opuścił siumne fary – moze w nik nigdy nie był?

Zanadto je zbiedzony, nieznacny w cizbie, biedny.

Cy wdzioł kie na sie niedwob, kaźmierek i aksamit,

cy jod kie Swój posiłek złotymi widełkami?

Dyć syćkie dobra świata na Swojom potrzeb móg mieć,

a wybroł los inaksy, by z biednym być do równie.

Dziś siedzi w kaplicosce, co Mu jej cłek uzycył,

nie cisko pieranami, ba zamyślany milcy.

Niewprawne ręce twórce nie dały Mu urody,

nie trudno dońść do Niego, nie trudno bokiem obeńść.

Ino głóg co hań rośnie odzienie ludziom chyto:

cłowieku zelzyj kapke, chwilecke pomedytuj!

Fto wie cy ci się zycie nie rwie z przeznaceń wrzecion,

podumoj z Frasobliwym, pomyślij nad swą śmierzcią.


* * *

Świątku mnie nie przystoi sądzić o Twyk wyrokak,

ale ni mogem ścierpieć, kie zabijają kota,

Kie topiom psa, wiesajom, abo mu dajom trutki,

kiedy wantami chłopcy celujom do wewiórki,

Kie dzieciom na zabowke wyjmujom z gniozdek ptoski.

Ni mogem się wydziwić Twej cierpliwości Boskiej,

Bo jesce śmierzć cłowieka moze być z jakimś sensem –

na wiecne zywobycie zamienios mu docesne,

Ale źwierzątka biedne, kie męcą ludzie podli,

jakom nodgrode weznom – cy mos roj jaki lo nich?

Cy starcy świst bicyska i marno siana scypta,

koniowi, co się ledwie już trzymie na kopytach?

Jakom wypłote krowy i owce kie dostaną

za mleko lo swyk dzieci, ftore cłek downo zarznoł?

Hej Świątku duzo pytoń na wargi sie mi ciśnie

i ni mom odpowiedzi i – starom sie nie myśleć…

Świat pono kierowany odwiecnym, mądrym ładem,

a telo w nim cierpienio na ftore ni ma rady…


* * *

Rada Cie widzem Świątku cheba nojbarzej bez to

ześ kajsi prec odrucił przestrasny Swój majestot,

Ześ ukrył Swojom wielkość w tym marnym drzewa klocku,

by cegoś mnie naucyć, by lo mnie być pomocą.

Tak pełne zrozumienio jest Twoje zadumanie,

ze zawdy z Tobom mozno pogwarzyć z zaufaniem.

Dałeś się zamknąć za śkłem w tej krzywej kaplicosce;

nic z tego co jest ludzkie – nie jest lo Tobie obce.

Nie zdjoneś z coła cierni, co głowę Ci kalicom,

coś mówiom Twoje wargi, choć załośliwie milcą,

Powiecki mos spuscone, a patrzys sie litośnie

i znos mie — znos mie lepiej – jako jo sama znom sie.

O sprowze niek me drózki – chodnicki me do nikąd

ku Twojej kaplicosce wse prosto sie nawyrtną.


* * *

Sła siumno procesyjo, dziewki przy feretronak

jakby fto z ogródecka ślozowe róze dobroł,

Parobcy przy choręgwiak, gazdowie nieśli baldach –

tak się paradzi piekno, honorność i powoga.

Ozpochły sie jedlicki od powitolnej bramy,

echo daleko niesło głos zwonów ozśpiewanyk.

Hej wiera – pieknie było – widziało się ludziskom,

kozdy ciekawy przecie jaki tyz ten ksiądz biskup,

Kozdy sie fce do woli napatrzyć i przysłuchać,

bo o cym by się potem gworzyło po chałupak?

Siumny chłop, urośniony, po syćkik patrzy bystro,

na piersiak krzyz, na ręce piestrzeniem złotym błysko;

Ftoz to wie cy go ciesom honory i zascyty?

– a może obroz Świątka na sercu mo odbity?


* * *

Syćkik moik przyjociół, syćkik myk dobrodziei

jako jastrząb kurcęta wybieros po kolei,

A u tyk co zostali juz zmiany zasły tele,

ze sie zmienili w wrogów ci byli przyjociele.

Coroz jek barzej sama i syćko mi haw obce,

zgubiono jak wędrowiec w listopadowe noce,

Ale nojgorzej wtedy ocy się same łzawią,

kie przydzie mi na mysel, ześ nawet Ty mie zawiód.

Wiem, mos ukryte cele i w syćkim mos Swój powód,

nie wolno mi Cie sądzić, abo się wadzić z Tobom.

Juz o nic nie fcem pytać, nie fcem Ci sie naprzykrzać,

dej ino byk w milceniu wse do Twyk kolon przysła,

Niek w całym moim zyciu zawdy Twa wola bedzie,

ale mi dej tom ufność, ze Ty mie nie zawiedzies