fbpx
Ilustracja: Ewelina Karpowiak
Piotr Paziński lipiec–sierpień 2019

Nadmorska medytacja

Dwadzieścia lat nie byłem nad morzem. Bałtyk, najnudniejsze miejsce na świecie. No i nastąpiła zmiana. Bałtyk przyciąga mnie tak, jak naelektryzowany bursztyn przyciąga papierek. Bo, proszę państwa, odkryłem dla siebie Bałtyk. Właśnie na mikropodróże.

Artykuł z numeru

Mikrowyprawy – przygoda jest wszędzie

Mikrowyprawy – przygoda jest wszędzie

Skąd mikropodróże? Przeważnie z braku czasu na dłuższe wakacje. Choć nie narzekam, tych dłuższych nazbierało się w moim życiu sporo, w tym wypraw w tzw. zamorskie kraje. Ale nie odebrało to smaku mikropodróżom. Jedno- lub kilkudniowe wycieczki krajoznawcze (kawał Polski zjechaliśmy z przyjaciółmi, Pawłem Dunin-Wąsowiczem oraz nieżyjącym już niestety Robertem Sankowskim, który był naszym kierowcą…), pół dnia na kajaku na Świdrze, spacer szuwarami nad Wisłą, kilka godzin w lesie za Otwockiem – stawiają na nogi, przeczyszczają głowę, relaksują, tak że można z powrotem siadać za biurkiem. Wracać do roboty. Nie ma co wstydliwie ukrywać pragmatycznego aspektu mikropodróży – służą do doraźnego relaksu. Są lepszą wersją knajpy. Mikropodróże to nie wakacje. W każdym razie nie wakacje, o jakich marzymy i jakie reklamuje się w pstrokatych folderach w prawdziwych biurach prawdziwych podróży.

Druga przyczyna jest następująca: miasto. Jestem stworem miejskim i zasadniczo źle się czuję poza opłotkami. Nie bywam na wsi, na daczy u przyjaciół wytrzymuję maksimum dobę, a i to dlatego że większość czasu zajmują sen i konsumpcja przy stole. Ognisko cieszy mnie przez kwadrans, leżenie na trawie – pół godziny, zanim w tyłek i między kartki książki wlezą mrówki, słońce wychynie zza sosny, zacznie świecić w oczy i przeszkadzać w czytaniu, zanim nadleci jadowity bąk.

Gdy chcę słońca i kwiatów, idę do Łazienek. Pospacerować alejkami i odnaleźć jeden z obiektów, które nasza cywilizacja (niezbyt udana skądinąd) wymyśliła w tym celu, aby między człowiekiem a naturą powstało coś w rodzaju strefy komfortu: ławkę. A potem przysiąść na niej.

A jednak czasem Łazienki nie wystarczają. Czasami mieszczuch popada w stupor i glątwę. I musi ruszyć się z miasta. Tutaj, rzecz ponoć wstydliwa, więc od razu śpieszę się zwierzać: nie umiem jeździć na rowerze. Tak się złożyło. Boję się roweru. Za to bardzo lubię prowadzić samochód. Ale samochód, wiadomo: spaliny i kurz, środowisko, metalowa puszka, samochód dobry na wycieczkę krajoznawczą: miasteczko, rynek, bożnica, zapuszczony pałac, skansen, szosa. No i wyjedź samochodem z Warszawy, już na rogatkach odechce ci się dalszego jeżdżenia. Nogi to jednak co innego. A więc zostają nogi.

A skoro nogi, to dokąd? Kiedyś bywały góry. W opozycji do morza. Góry, wiadomo: piękno, wzniosłość, metafizyka. No i mi się przejadły. Dlaczego? Nie wiem. Tak jak kiedyś przejadło się morze, którym mnie zamęczano w dzieciństwie. Dwadzieścia lat nie byłem nad morzem. Bałtyk, najnudniejsze miejsce na świecie. No i nastąpiła zmiana. Bałtyk przyciąga mnie tak, jak naelektryzowany bursztyn przyciąga papierek. Bo, proszę państwa, odkryłem dla siebie Bałtyk. Właśnie na mikropodróże.

Od razu uprzedzę: żadnego leżenia, żadnych grajdołów, żadnych kąpieli. Północne morze nie służy do tego, by do niego włazić. Południowe też niespecjalnie, gorąca zupa, no dobrze, na chwilę. Zwłaszcza że nie umiem pływać. To jak z rowerem. Wolę trzymać się brzegu. A na brzegu, doprecyzujmy: na plaży, zostają nogi. Tu sprawa jest prosta – albo idziesz boso, blisko brzegu, albo musisz mieć buty przed kostkę, mocne, elastyczne, wygodne buty, broń Boże sandały, w sandałach daleko nie zajdziesz, sandały zaraz wyrzucisz do wody. Do tego kije (rzecz nieoceniona, odciążą kolana i stawy skokowe, to naprawdę ważne!) oraz dobry, lekki plecak, w którym zmieści się mały namiot i trochę ubrań. Rękawiczki (do kijków) i wełniana czapka (nad Bałtykiem nawet w czerwcu wieje jak diabli), coś od deszczu, woda, batonik. I w drogę. Trzydzieści kilometrów. I tak przez kilka dni. Po setce poczujesz nogi, będą ciężkie, będą skrzypieć przy zginaniu, na dłoniach pojawią się bąble, plecy zdrętwieją od ekwipunku, ale głowa zrobi się lekka jak piórko. A w mikropodróżach chodzi przecież o głowę.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się