fbpx
Michał Sobelman kwiecień 2018

Syjoniści u Dajana

W piątkowy wieczór 13 czerwca 1969 r. żegnałem się z Polską. Na dworzec w Katowicach przyszła prawie cała moja klasa.

Artykuł z numeru

Kiedy zaczyna się przemoc?

Kiedy zaczyna się przemoc?

Było poważnie, pięknie, wzruszająco, ale i wesoło, jak bywa na spotkaniach nastolatków. W pewnym momencie podszedł do nas jegomość w mundurze ormowca, dopytując się, co to za zamieszanie. Całe towarzystwo wybuchło tylko śmiechem.

W przedziale pociągu relacji Warszawa Gdańska–Wiedeń oprócz mnie i ojca były jeszcze trzy osoby. Małżeństwo w średnim wieku i 40-letnia elegancka kobieta. Ona mówiła, że wybiera się na wycieczkę do Australii, małżeństwo rozmawiało po cichu. Dopiero później okazało się, że jadą aż ze Szczecina. Kobieta, Polka, odprowadzała do granicy swojego męża Żyda, który opuszczał Polskę, nie wiedząc jeszcze sam, dokąd ma wyjechać. Na naszych oczach rozgrywał się dramat. Ze łzami w oczach wysiadła w Zebrzydowicach, na granicy z ówczesną Czechosłowacją. Minęło już 50 lat, a ta scena mnie nie opuszcza i choć układałem w wyobraźni wiele scenariuszy, do dziś nie wiem, czy ci ludzie nadal żyją i czy kiedykolwiek się jeszcze spotkali.

Przed północą pociąg przekroczył granicę państwa i po raz pierwszy w życiu wyjeżdżałem z kraju.

Pomyślałem, że opuszczam Polskę – jedyny kraj na świecie, w którym nie pozwolono mi być Polakiem.

W Austrii

O szóstej rano pociąg wtoczył się na pustawy wiedeński dworzec. Minęliśmy dwie grupki mężczyzn w średnim wieku, ubranych w szare garnitury. Kilkadziesiąt metrów dalej pociąg zatrzymał się, a oni, przekrzykując  się: „Izrael, Ameryka, Izrael, Ameryka”, rzucili się w naszą stronę. Byli to urzędnicy Agencji Żydowskiej, zwanej potocznie Sochnutem, którzy załatwiali formalności wyjeżdżających do Izraela oraz reprezentanci Hebrajskiego Stowarzyszenia Pomocy Imigrantów (HIAS, Hebrew Imigrant Aid Society) pomagający Żydom emigrującym do USA i do innych krajów. Większość poszła za tymi z HIAS-u, wśród nich nasz sąsiad z przedziału. My udaliśmy się do czekającego przed dworcem, niewielkiego busa. Nie każdy wspomina miło to pierwsze spotkanie. „W autobusie jeden z pracowników Sochnutu odezwał się do nas łamaną polszczyzną: Witamy was w imieniu Sochnutu, teraz już będziecie mieć i ciepłą strawę, i ciepłe łoże. To przemówienie od razu mnie zdenerwowało. Czy myśmy w Polsce przymierali głodem i byli bezdomni?”[1]. Bus zawiózł nas do urokliwego, choć nieco zaniedbanego zameczku w Schönau, dwadzieścia kilka kilometrów od Wiednia. Włodek Goldkorn, dziś redaktor działu kulturalnego włoskiego tygodnika „L’Espresso” i znawca tematyki żydowskiej, opisywał to miejsce jako „starą warownię otoczoną przepięknym parkiem. Czuliśmy się jak na wakacjach, spacerowaliśmy wśród wiekowych drzew, przysiadając czasem na ławeczkach rozrzuconych przy ścieżkach, obserwowaliśmy zwierzęta. Żyliśmy w atmosferze idylli i zawieszenia w czasie”[2]. Ja nieco inaczej zapamiętałem te cztery dni w Schönau w oczekiwaniu na samolot izraelskich linii El Al. Było to pierwsze zetknięcie się z kolorowym Zachodem, kapitalizmem, wypielęgnowanymi parkami, czystymi ulicami, eleganckimi witrynami zasobnych sklepów, lśniącymi samochodami, sokiem pomarańczowym i coca-colą. Jednak zwykły smutek, żal i nostalgia za zapyziałą Polską, a w dodatku jeszcze niepewność i paraliżujący strach przed nieznanym nie pozwoliły mi cieszyć się tymi widokami i wrażeniami.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się