fbpx
Anna Nasiłowska grudzień 2011

Czego nauczyłam się od Hanny Krall?

W prozie Hanny Krall obecne są uniwersalne paradoksy, w które wpisane jest każde ludzkie życie. To historia tragicznych wyborów, antyczny motyw kolizji wartości.

Artykuł z numeru

Homoseksualista idzie do nieba

Homoseksualista idzie do nieba

Bardzo długo nie chciałam uczyć się od pisarzy, wolałam ufać ich książkom. Autor jako żywa osoba nie mieści się w ogóle w świecie pojęciowym absolwenta studiów polonistycznych. Autor nie jest żadną instancją tekstu, biografizm jest nienaukowy – mówią założenia nowoczesnej filologii.

Gdy sama stałam się autorką literatury, napisałam kilka biografii, a wśród moich przyjaciół zaczęli dominować pisarze i poeci, przyszła pora, by ostateczne rozstać się z polonistycznym przesądem.

Od Hanny Krall uczyłam się, słuchając. Na przykład upomnień, abym pamiętała, że mówiąc o jej książkach, nie powinnam używać określeń „Shoah” i „Holokaust”.

„A jak w takim razie powinnam mówić?”

„Jest na to bardzo dobre polskie słowo <Zagłada>.”

Jeden z problemów, jakie napotykam, czytając utwory dotyczące Zagłady, jest taki sam jak większości czytelników: urodziłam się po wojnie, nie mogę mieć żadnych osobistych wspomnień, żadnych doświadczeń. I nie mam pochodzenia żydowskiego, nie mieli go moi rodzice ani dalsi krewni. Jestem więc skazana na pewną niesamodzielność sądów – muszę wierzyć temu, co czytam. Literatura i gazety kształtują moją świadomość, zastępują osobistą pamięć. Spośród różnych wersji i interpretacji którejś trzeba zaufać, którąś wybrać. Znając wagę słów, staram się być szczególnie ostrożna, nie sposób zdać się jedynie na własny sąd, zaufać intuicji i językowym upodobaniom.

Mogę zdać się na Krall, która nie lubi słów „Shoah” i „Holokaust”. Oba są obce, specjalne, toteż ich zaletą jest podkreślenie przez język, że chodzi o wydarzenie niemające analogii w dziejach. Nie można ich odnieść do Ormian, Kurdów ani innej nacji poddawanej masowym mordom, do innych ofiar ludobójstwa niż żydowskie. Oba określenia zawierają jednak pewien element religijny. Całopalenie? Ofiara? Ależ jaka ofiara, żaden Bóg się jej nie domagał! Tak rozumiem sprzeciw Krall: wybierając słowa „Shoah” czy „Holokaust” stawiamy siebie poza kręgiem wyobrażalnych przyczyn, politycznych, konkretnych; w kręgu sensów sakralnych.

Krall uważa, że niesłusznie. Czy jednak nie zależy jej na podkreśleniu, że chodzi o tragedię żydowską?

„Pani Aniu, ja nie piszę o Żydach, dlaczego wciąż usiłuje mnie się tak zamknąć? Ja piszę o ludziach…”

Fałszywe świadectwo

Pisanie o Żydach zaczęło się w pewnym momencie, po świetnych reportażach krajowych z lat 70. Ktoś to musiał zrobić, ktoś musiał wysłuchać Marka Edelmana, aby powstało Zdążyć przed Panem Bogiem. Dzięki temu wywiadowi wydarzenie historyczne, jakim było powstanie w getcie, ma konkretną twarz. Nie jest abstrakcyjne, tajemnicze. Wiemy o swetrze, który Edelman włożył tego dnia. Znamy jego motywację. Poza tym cała sprawa nie ma wymiaru wyłącznie historycznego. Nie kończy się, nie zamyka w dziejach wojny. To dramatyczna przypowieść o ludzkich wyborach, której nie mniej ważną częścią jest Edelman niebezpiecznie blisko zbliżający się do granicy życia i śmierci jako lekarz. O niemal boskich kompetencjach.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się