fbpx
z Krzysztofem Gawlikowskim rozmawia Marcin Żyła lipiec-sierpień 2008

Chiński optymizm

Gdyby w kulturze chińskiej istniał duch ekspansji, już dawno wszyscy mielibyśmy skośne oczy. Chiny potępiały wojny i dlatego są jedynym starożytnym państwem, które istnieje do teraz. A jak wygląda dziś Forum Romanum, czy kapłani nadal zbierają się na stopniach Kapitolu?

Artykuł z numeru

Świat patrzy na Chiny

MARCIN ŻYŁA: Zanim porozmawiamy o sprawach aktualnych, przenieśmy się na chwilę w przeszłość. Pierwszy raz pojechał Pan do Chin jeszcze przed rewolucją kulturalną. Jakie skojarzenia przychodzą na myśl, kiedy wspomina Pan tamte stare Chiny – Chiny, które już nigdy nie wrócą? 

KRZYSZTOF GAWLIKOWSKI: Przede wszystkim, były to jeszcze Chiny ze starą, wiejską mentalnością i obyczajami… Kiedy jeździłem rowerem po podpekińskich wsiach, dzieciaki biegały za mną, wołając: „diabeł zamorski przyjechał!”. I nie było to wcale określenie figuratywne. One rzeczywiście nie były pewne, czy mają do czynienia z człowiekiem, czy z siłą nieczystą. Olbrzymia była przepaść dzieląca cudzoziemca od zwykłego Chińczyka.

Był to kraj biednych ludzi. Na ulicach Pekinu widziałem przechodniów w ubraniach połatanych w ten sposób, że nie szło się zorientować, co było pierwotną tkaniną – to była łata na łacie! Brakowało materiałów, a te z których korzystano, były marnej jakości i szybko się zużywały. Wielu moich kolegów studentów miało po koszuli i jednej parze spodni. Jeśli wieczorem wyprali ubranie, nie zawsze wyschło do rana. Musieli je włożyć wilgotne.

Stary Pekin – to było miasto tradycyjnych, parterowych domków, bardzo zresztą przeludnionych. Ale metraż w takim mieście liczono inaczej: właściwie całe życie toczyło się pomiędzy budynkami, na podwórkach, które układem architektonicznym przypominały nieco rzymskie atria. Kiedy pod koniec lutego kończyła się krótka, choć surowa zima, ludzie wynosili łóżka na ulice i spali przed domami. Sąsiedzi wiedzieli, co dzieje się w każdej rodzinie i często sobie pomagali nawzajem. W zaułkach ulic były krany i wspólne toalety. Wszystko było równocześnie przestrzenią publiczną i prywatną. Po chińsku takie podwórka nazywają się jiā – słowo to oznacza również rodzinę, domostwo. Teraz, wraz z powstaniem nowoczesnych osiedli, zmienił się styl życia pekińczyków. Bywa, że wyprowadzający się ze starych kwartałów miasta protestują, bo zmienia się charakter ich stosunków z innymi. Trafiają do zamkniętych, betonowych bloków, w których żyją odseparowani od współlokatorów.

Tych dwóch miast – starego i nowoczesnego Pekinu – nie sposób w ogóle porównywać. Nie ma już dawnego centrum. Nowe ulice powstają w niewyobrażalnym dla nas tempie. Średnio co dwa lata przybywa stolicy kolejna obwodnica! Czy pamięta pan hasło Lecha Wałęsy o zbudowaniu w Polsce „drugiej Japonii”? Otóż Chińczycy zbudowali już „drugą Japonię” u siebie i na miejscu starego Pekinu stoi teraz „drugie Tokio”. W podobny sposób przebudowano wszystkie miasta w Chinach. Zmiany, które zaszły tam w ostatnich latach, miały fundamentalny charakter. Był to skok z „koszarowego”, pół-konfucjańskiego komunizmu do nowoczesnej i uprzemysłowionej krainy konsumeryzmu.

Spróbujmy zdać sobie sprawę z tempa tych przeobrażeń: mówi Pan teraz o zmianach cywilizacyjnych, które w Europie i Ameryce Północnej zajęły prawie trzysta lat, a w Chinach trwały niecałe pół wieku. 

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się