fbpx
z Romanem Wieruszewskim rozmawia Marcin Żyła luty 2008

Zawsze zakładamy powrót

Przez cały okres komunistyczny, my, Polacy, byliśmy beneficjentami systemu ochrony uchodźców opartego na Konwencji Genewskiej. Teraz przyszedł czas spłaty zaciągniętego wtedy długu.

Artykuł z numeru

Sami wśród obcych. Dramat uchodźców

MARCIN ŻYŁA: Panie Profesorze, w czasie misji Tadeusza Mazowieckiego w b. Jugosławii był Pan jedną z niewielu osób, które wpuszczono do obozów prowadzonych przez bośniackich Serbów. Wiemy, że żadne przepisy nie zlikwidują uchodźstwa, ale czy prawo międzynarodowe nie okazało się nieskuteczne, skoro problem pojawił się w środku Europy zaledwie kilka lat temu?

ROMAN WIERUSZEWSKI: Prawo międzynarodowe, nawet doskonałe, nigdy nie będzie w stanie zapobiec wybuchom wojen i konfliktów – podobnie jak prawo karne nie powstrzyma morderców przed dokonywaniem zbrodni… Innym problemem jest natomiast to, czy przepisy prawidłowo regulują sytuację uchodźców, umożliwiając im ochronę własnych praw, dochodzenie odszkodowań, słowem: łagodzenie skutków sytuacji, w której się znaleźli. Krytycznie oceniam niektóre przepisy, ale mam też świadomość, że ich udoskonalenie nie powstrzyma uchodźstwa. Dotyczy to nie tylko Bałkanów, ale przede wszystkim Afryki i Azji, gdzie skala tego problemu osiągnęła najwyższy poziom.

Patrząc na historię ludzkości, może się wydawać, że żyjemy w dość szczęśliwych czasach, w których uchodźcy,  po pierwsze, są uznawani za szczególną kategorię osób dotkniętych prześladowaniem, po drugie, mają prawa zagwarantowane przez wspólnotę międzynarodową. Jakie znaczenie miało w tym kontekście uchwalenie w 1951 roku konwencji genewskiej dotyczącej statusu uchodźców? 

Rzeczywiście, choć nie nazwałbym ich szczęśliwymi, żyjemy przynajmniej w czasach, w których uchodźstwo zostało uregulowane prawnie. Wcześniej, przez całe stulecia, było zjawiskiem niekontrolowanym – choć, z drugiej strony, miało wtedy zupełnie inne oblicze.

To, że zdecydowano się uchwalić specjalne przepisy dotyczące uchodźstwa, wynikało bezpośrednio z doświadczeń II wojny światowej i konsekwencji zimnowojennego podziału świata. Celem uchwalonej w 1951 roku konwencji genewskiej był przede wszystkim zamiar objęcia międzynarodową ochroną uchodźców politycznych, którzy musieli szukać bezpiecznego miejsca poza granicami swojego kraju – dotyczyło to w dużej  mierze uciekinierów z krajów komunistycznych. Z państw tych uchodzili już pierwsi prześladowani i nie bardzo było wiadomo, jaki powinien być ich status. W prawie istniała co prawda formuła azylu, ale miała całkowicie dyskrecjonalny charakter, to znaczy państwa samodzielnie decydowały, czy udzielić schronienia danej osobie. Kwestii tej nie regulowało prawo międzynarodowe. Byli to zresztą nie tylko prześladowani, ale również – na przykład – wybitni uczeni.

Chociaż Powszechna Deklaracja Praw Człowieka z 1948 roku przewidywała możliwość poszukiwania ochrony poza granicami własnego kraju, dopiero konwencja genewska określiła prawno-międzynarodowe zobowiązanie do udzielania pomocy prześladowanym. Sprecyzowała, w jakich sytuacjach rządy państw są zobowiązane do ochrony uchodźców oraz jaki jest jej zakres – wymieniła między innymi prawo do posiadania specjalnego dokumentu podróży, który uprawnia uchodźcę do podróżowania po wszystkich krajach, które konwencję ratyfikowały, a także prawo do pracy, opieki socjalnej i zdrowotnej. Od 1951 roku udzielanie schronienia uchodźcom przestało być wyrazem dobrej woli danego kraju. Jeśli na przykład przyjeżdżałem z Polski do Szwecji i oświadczałem tam, że jestem uchodźcą politycznym, kraj ten – po sprawdzeniu, czy prześladowanie rzeczywiście mogło mieć miejsce – miał obowiązek zapewnić mi ochronę. To już nie Szwecja decydowała o tym, czy jestem uchodźcą, czy nie, lecz prawo międzynarodowe. Uchodźcą stałem się z chwilą, gdy uciekłem z Polski.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się