fbpx
Piotr Ibrahim Kalwas lipiec-sierpień 2016

Źródło, z którego piję

Religia jest źródłem. Piję z niego. Czasem woda jest cudowna i uzdrawiająca, czasem śmierdzi.

Artykuł z numeru

Czy religia ma przyszłość?

Czy religia ma przyszłość?

Ja bym najpierw zadał pytanie o definicję religii. Oczywiście pytam tylko siebie. Dla mnie religia to coś, czego nazwać nie umiem, i nie będę również udawał, że rozumiem do końca moją religię – mój islam. Bo islam, który praktykuję, jest właśnie tylko mój. Stworzyłem (?) go przez ostatnie 16 lat. W roku 2000 przyjąłem islam, ale ten, który praktykuję (?) dzisiaj, nie ma z tamtym wiele wspólnego. Stawiam znaki zapytania, bo nie wiem, czym jest to moje „tworzenie” religii, i tak naprawdę nie wiem też, czym jest moja praktyka religijna. Mam wrażenie że całe moje bycie jest… nie, jednak chyba nie…

Szajch Ludwig Wittgenstein powiadał: „O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć”.

Religia – według standardowych określeń – to relacje pomiędzy szeroko rozumianą sferą sacrum a jednostką / społeczeństwem / wspólnotą itd. Ale na Boga! (Nie lubię słowa „Bóg”), ja nie wiem, co to jest „sacrum”! Nie wiem, bo nie rozumiem „świętości” i nie odróżniam jej od nieświętości. Nie rozumiem, co oczywiste, Boga i wszystkich Jego atrybutów, a jednak wierzę w Niego, chociaż nie rozumiem też pojęcia „wiary”, a więc, być może, nie wierzę. Bóg się nie obraża – powtarzam to wszystkim Zalęknionym wszystkich religii.

Przejawy konwencjonalnych religii to doktryny i wynikające z nich rytuały. Tutaj jest ze mną trochę lepiej, bo niektóre doktryny rozumiem (albo mi się tak wydaje) i wybieram sobie te, które mi pasują, a inne wyrzucam na śmietnik albo oddaję do swojej „duchowej przechowalni”. Czasem do niej zaglądam i bywa, że coś z niej wyciągam i na nowo próbuję przywrócić do życia (mojego!), zazwyczaj śmiejąc się wtedy z siebie. Niektóre jednak dogmaty religijne islamu (innych religii zresztą też) definitywnie skasowałem jako niebezpieczne, magiczno-pustynne i archaiczno-plemienne brednie. Kilka rytuałów praktykuję (np. modlitwa czy post w ramadanie), bo mi się podobają i, co bardzo ważne, nie przeszkadzają w życiu innym ludziom – albo wynika to z ukrytych we mnie podświadomych lęków, których nie rozumiem. Niebagatelną rolę grają też tutaj miłość i miłosierdzie (oczywiście, ich także do końca nie rozumiem, trochę czuję) dla wszystkiego, co ożywione i co cierpi. Ale dobrze mi z tymi kilkoma religijnymi (a jednak) rytuałami, tak jak np. z codziennym piciem kawy, więc praktykuję je. Instytucja Meczetu-Kościoła-itp. jest mi całkowicie obca. Szajchowie, kapłani i magowie są czasem bohaterami moich książek i artykułów. Nie podążam za żadnym z nich, chociaż niektórych z klasyków teologii uwielbiam i studiuję. Jeśli wymienię tutaj Mistrza Eckharta, Ibn ’Arabiego i Witolda Gombrowicza, to na pewno każdy zainteresowany będzie wiedział, jaki rodzaj religijności reprezentuję, ale ja sam ciągle nie wiem, CO TO ZA RELIGIA?

Nie umiem więc odpowiedzieć jednoznacznie na Państwa pytanie, czy religia dodaje mi wiary w przyszłość czy też nie. Tak na marginesie, bardzo mnie ubawiło określenie, że „religia dodaje wiary”. Natomiast tak, religia jest źródłem. Piję z niego. Czasem woda jest cudowna i uzdrawiająca, czasem śmierdzi. Według różnych szacunków na świecie jest od 4 do 10 tys. różnych religii. Żadna z nich nie jest moja, ale ja, pomimo że tak naprawdę nic z tego wszystkiego, co mnie otacza, nie rozumiem, uważam się za człowieka religijnego. W swojej religii samotnego, osobnego, czasem zagubionego, ale jednak szczęśliwego, że zostałem budowniczym własnego Meczetu, czego i wszystkim życzę.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się