fbpx
Ricardo Carreras Lario listopad 2007

Kuba, która nadchodzi

Od dłuższego czasu cały świat zadaje sobie pytanie, co stanie się z Kubą, gdy umrze jej dyktator Fidel Castro.

Artykuł z numeru

Homoseksualista mój bliźni

Od Zachodu i Wschodu, ze wszystkich stron świata, do wybrzeża tej pięknej karaibskiej wyspy napłynęła już nie zwykła fala, ale prawdziwe „tsunami plotek” na temat El Comendante. Stan jego zdrowia (tajemnica państwowa na Kubie) jest przedmiotem spekulacji w każdym zakątku kraju. Castro, wielbiciel długich przemówień, nie wystąpił publicznie od ponad roku. Już od ponad miesiąca nie pokazuje się w telewizji, nigdzie też nie ukazują się jego aktualne fotografie. Niektórzy mówią, że już umarł i że jego otoczenie czeka na odpowiedni moment, aby tę śmierć ogłosić; inni wierzą, że żyje, ale jest bardzo chory – są i tacy, którzy myślą, że wraca do zdrowia.

Pewne jest, że fizyczna kondycja Fidela jest bardzo zła i że może on umrzeć w ciągu kilku dni, tygodni albo miesięcy. Historia go bez wątpienia nie rozgrzeszy (choć sam zwykł tak mawiać) – raczej pogrzebie w czeluściach razem z innymi dyktatorami, którzy przysparzali cierpień własnym narodom.

Rządy Fidela Castro nie mają już oparcia w stabilnej gospodarce. Kuba, jedno z najlepiej prosperujących państw Ameryki Łacińskiej pierwszej połowy XX wieku, przekształciła się w ciągu prawie pięciu dekad castryzmu w ruinę ekonomiczną, społeczną i, co najgorsze, w dużym stopniu także moralną.

Kubańska gospodarka znajduje się w opłakanym stanie i nie próbuje się nawet tego zmienić. Za przykład może posłużyć przemysł cukrowniczy: niegdyś kwitnąca gałąź gospodarki jest dziś smutnym cieniem dawnej świetności. Podczas gdy inne kraje zwiększyły produkcję cukru, Kuba wytwarza go pięć-sześć razy mniej niż przed kilkoma dekadami. Połowa cukrowni została zamknięta, a niektóre z tych, które przetrwały, i tak nie funkcjonują z powodu niskiej rentowności. Gospodarka scentralizowana okazała się katastrofalnym pomysłem w odniesieniu do cukrownictwa, które na Kubie jest zatrważająco niewydajne.

Obecnie Kuba produkuje i sprzedaje bardzo niewiele. Najważniejszymi źródłami dochodów są dotacje (bardzo często symboliczne), które wyspa otrzymuje od rządu wenezuelskiego, pieniądze przysyłane przez emigrantów dla swoich rodzin oraz wpływy z sektora turystycznego. Ten ostatni kuleje jednak coraz bardziej. Rozwój turystyki jest utrudniony ze względu na zwiększoną nad nim kontrolę wojska. Statystyka dotycząca liczby turystów odwiedzających Kubę – a jest to jedna z nielicznych statystyk, którym można wierzyć, ponieważ jej wiarygodność można kontrolować z zagranicy – pokazuje wyraźnie, że w 2006 roku wyspę odwiedziło mniej turystów niż rok wcześniej. To dlatego rząd rozpoczął intensywną kampanię promocyjną.

Na Kubie lekceważone są także prawa człowieka.

Po licznych więzieniach porozrzucani są więźniowie sumienia, których liczba sięga trzystu. Wszystkich przetrzymuje się w nieludzkich warunkach.

Kubańczyków pozbawiono swobód politycznych i ekonomicznych. Nie mają wolnych wyborów, wolności prasy i wolności słowa. Ich zarobki, mierzone w niewymienialnym peso narodowym (w skrócie CUP, nazywanym też peso kubańskim), wynoszą równowartość 10 euro miesięcznie, w dodatku za większość produktów, na które nie przysługują kartki reglamentacyjne, mogą zapłacić tylko peso wymienialnym (tzw. peso convertible, w  skrócie CUC, wprowadzone w zamian za dolara amerykańskiego w 2004 r.) – a jego wartość jest już dużo wyższa[1]. Nie mogą inwestować ani założyć własnej firmy. A na dodatek w większości przypadków nie wolno im nawet korzystać z najlepszych plaż i hoteli, które zarezerwowane są dla turystów z zagranicy. Uprzywilejowanie cudzoziemców kosztem własnych obywateli tworzy swoisty turystyczny apartheid, w istnienie którego trudno uwierzyć. Pozostaje on jednak faktem.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się