fbpx
fot. AKG/BE&W
Zbigniew Kadłubek lipiec-sierpień 2018

Mapa, czyli świat na wynos

Mapa to też granice. Rysują je od czasu do czasu politycy, paląc cygara i popijając whisky. Biorą do ręki grube kredki i kreślą sobie niechlujne zawijasy. Narysowane tak granice wchodzą później do głów i ludziom się wydaje, że powinni ich bronić. A bronić powinni jedynie czystości rzek i powietrza. Bo za narysowany świat nie warto umierać.

Artykuł z numeru

Mapy objaśniają mi świat

Mapy objaśniają mi świat

Mapa jest bezkrwista.

Jörg Krämer

 

Kaligrafia miejsca

Mapa to pojęcie pustawe i wewnętrznie wymarłe. Da się żyć na ziemi, wyrastając z niej – albo w nią wrastając, ale nie da się żyć na mapie. Mapa nie ma soków, z których coś mogłoby wyrastać i wegetować. Na początek zatem taka możliwość mapy słownej Andreasa Kalwosa:

Ty Morze Ikaryjskie

znasz, Muzo! To jest Patmos,

Tam Korazje, Kalimnos,

żywiąca miodne pszczoły swym wonnym kwieciem.

Tu wyspa aloesów i Kos,

wyspa szczęśliwa,

co świat nasz obdarzyła

Apellesem,

i dała Hipokratesa[1].

Trzeba mieć w ręce mapę, żeby z przyjemnością przeczytać te strofy? A może poetyckie słowa to już mapa? Wewnętrzna kaligrafia miejsc? Mimetyczna gra?

 

Etymologicznie

Łacińska etymologia naszego polskiego słowa „mapa” zaskakuje, jest bowiem banalna. Żadnych poetyckich wzniosłości deskrypcji przestrzennych i topograficznych.

Rzymianie bowiem rzeczownikiem „mappa” określali kawałek płótna do wynoszenia resztek po uczcie, gdy chcieli wziąć coś ze sobą z wiktuałów i darów stołu na drogę. Po prostu opakowanie do jedzenia na wynos. Tym była rzymska mappa.

W chrześcijańskim wokabularzu łacińskim średniowiecza mappa to baldachim albo także obrus na kościelnym ołtarzu. Mapa zatem mogłaby być metaforą nieba i ziemi, firmamentem i niziną nadmorską, baldachimem i nakryciem ołtarza życia.

Z tych dwu źródeł powstała geograficzna mapa. Dobrze, że są te dwa słowa. Stają się źródłową metaforą naszej mapy, obrazu geograficznego całej ziemi i konkretnych miejsc, rzek i mórz, tej doliny i tamtego pogórza. Inne języki europejskie nie mają tak ciekawej nazwy mapy. Niemiecka mapa, czyli die Karte, pochodzi z greckiego i łacińskiego (χάρτης, charta, carta), podobnie jest w szwedzkim etc. Z kartką można zrobić wszystko, można uczynić wiele z jej patologiczną cierpliwością. Język angielski, z którego do polskiego prawdopodobnie przeszła mapa, zna a map. Nawet wschodniosłowiańskie języki (rosyjski, ukraiński, białoruski) wolą słowo „karta” niż bogate metaforycznie „mapa”. Tylko chorwacki ma coś świeżego w swoim zemljovid, narysowanym na papierze obrazku przestrzeni. Języki romańskie czerpią i z mapy, i z karty, np. portugalskie cartão.

 

Mapa jako przemoc

Mapa wygląda pięknie ze wszystkimi barwnymi żyłkowaniami oraz pastelowymi brzuszkami wzgórz. Niczym liść brzozy pod lupą. Niczym wnętrze ludzkiego i zwierzęcego organizmu. Wydaje się przeto, że mapa pełna jest życia, dobroci i czystej witalności, w której wszystko pulsuje. Ale mapa to też granice. Rysują je od czasu do czasu politycy, paląc cygara i popijając whisky. Biorą do ręki grube kredki i kreślą sobie niechlujne zawijasy. Są to później granice państw i rozmaitych form przemocy. Granice narysowane w salonie zadymionym cygarami wchodzą później do głów i ludziom się wydaje, że powinni ich bronić. A bronić powinni jedynie czystości rzek i powietrza. Bo za narysowany świat nie warto umierać.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się