fbpx
Krystyna Kuczab-Redlich styczeń 2011

Przegrzanie

Chłód, zamrożenie, lodowato zimno, odwilż, ocieplenie, ciepło, gorąco, parzy! Tak metorologicznie przedstawia się mapa stosunków polsko-rosyjskich. Chciałoby się – rozglądając się wokół przed wizytą prezydenta Rosji Dimitrija Miedwiediewa i podczas niej – dostrzec wskaźniki normalności. Niestety!

Artykuł z numeru

Kapitał społeczny. Od zaufania do zaangażowania

Większość dziennikarzy powtarzała radosną Niwicę, że oto „pierwszy raz od ośmiu lat przyjeżdża do Polski prezydent Rosji”, tak jakby prezydenci Stanów Zjednoczonych czynili między sobą wyścigi, by wylądować na Okęciu. Posłańcy prawdy medialnej umacniali nas w przekonaniu, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.

Żywiłam nadzieję, że przyjeżdża do nas reprezentant Kremla o wiele bardziej skłonny do demokratycznych zmian niż jego przeciwnik. Putin zarządził w kraju omnipotencję munduru, a wiec przemocy, a w stosunkach międzynarodowych – szantaż militarny i surowcowy. Docierały do nas ostatnio budzące nadzieję wieści o inspirowanej przez Miedwiediewa reformie MSW (czyli milicji, której Rosjanie boją się bardziej niż bandytów); o wstrzymaniu w Chmimkach pod Moskwą budowy autostrady (za około 2,5 miliarda dolarów) prowadzonej przez przyjaciela Putina; o dymisji rządzącego z pomoca korupcji i przekupnych sędziów mera Moskwy Łużkowa; o zawetowaniu ustawy o FSB wiążącej ręce potencjalnej opozycji. Z ta nadzieją udałam się na konferencję prasową obu prezydentów.

Po Warszawie od rana nosiły się sygnały samochodów przewożących ważne osobistości. Kolumna aut wiozących dostojnego gościa wydawała się nie mieć końca: przyjechało z nim wielu ministrów (to dobrze) i z pół setki ochroniarzy (co w zaprzyjaźnionym kraju może dziwić). Kilku przepisowo biegło za prezydenckim samochodem, by w porę otworzyć przed prezydentem drzwi, zaraz potem podniosła się nad polską stolicą melodia stalinowskiego hymnu, do której dorobiono słowa tak trudne, że prezydencka para nawet nie kwapiła się do otwierania ust. W sali, gdzie miała się odbyć konferencja prasowa, dziennikarską gawiedź upchnięto na wąskim terytorium strzeżonym linami, zza których nie miał prawa wystawać nawet czubek buta. „Czy pani chce zadać pytanie?” – zapytał znający mnie z wcześniejszych kontaktów medialnych młody człowiek reprezentujący polską część straży nad dziennikarzami. „Tak”. „Bardzo proszę, nich pani tego nie robi! Dla każdej ze stron przewidziane są tylko dwa pytania: dwa dla Polaków, dwa dla Rosjan”. „Dlaczego? Czy to nie jest konferencja prasowa w wolnym kraju?” „No, jest, ale tak ustalono na prośbę Rosjan, więc niech mi pani nie utrudnia  życia”. Nie obiecałam mu tego.

Choć nagłośnienie było kiepskie, a głos prezydenta Komorowskiego niezbyt nośny, zapadały w pamięci zapewnienia, że „niedobra posucha w relacjach polsko-rosyjskich dobiega końca”; „rozpoczynamy nie tylko nowy rozdział w relacjach polsko-rosyjskich, ale dobry rozdział w relacjach polsko-rosyjskich”. Prezydent podkreślił, że Polska jako kraj członkowski NATO i Unii Europejskiej chce też „mieć jak najlepsze relacje wzajemne z Rosją” i „wpływać na ogólny kierunek polityki UE i NATO w stosunkach z naszymi ważnymi sąsiadami na Wschodzie”. Prezydent podziękował także prezydentowi Rosji „za wykonanie naszych ustaleń, przez co rozumiem ważną bardzo deklarację, uchwałę Dumy rosyjskiej w sprawie Katynia” (to kto właściwie rządzi rosyjskim parlamentem: posłowie czy wola prezydenta?).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się