fbpx
Tomáš Halík listopad 2010

Chrześcijaństwo na dziedzińcu pogan

Kościół, jeśli nie ma stać się sektą, nie może starać się tylko o ludzi w pełni się z nim identyfikujących, ale powinien otworzyć się i na tych, którzy nie we wszystkim podzielają jego wiarę: na poszukujących, którzy wobec dzisiejszego Kościoła, jego praktyki i nauczania, starają się zachować zdrowy dystans.

Artykuł z numeru

Czy diabeł nas jeszcze kusi?

Józef Tischner rozpoczął swój esej o „wierze w czasach przełomu” od opowieści o konflikcie pomiędzy proboszczem a artystą, który miał namalować obraz do ołtarza w nowym kościele pod wezwaniem świętego Brata Alberta. Zdaniem proboszcza, Święty powinien był trzymać bochen ponad głowami biedaków wyciągających doń ręce i rozdawać im kromki chleba. Artysta zaś chciał namalować Brata Alberta zupełnie inaczej: jak całuje stopy człowieka ubogiego, z którego wyłania się Chrystus. W oczach owego malarza – a jest oczywiste, że Tischner patrzył podobnie i z nim sympatyzował – wyobrażenie Świętego, który pochyla się nad biedakiem, a nie przed nim, jest znakiem triumfalizmu Kościoła.

Ksiądz Tischner pisał dalej o relacji urzędu do wiary; my jednak pójdziemy inną drogą, ale jestem pewien, że nadal będzie to myślenie w duchu Tischnera.

Podwójne rozumienie tego obrazu – Brata Alberta rozdającego chleb ubogim albo też odkrywającego Chrystusa w biednym, któremu służy, i przez to, że mu służy – rzeczywiście pokazuje podwójne rozumienie Kościoła i chrześcijaństwa. W pierwszym wypadku Kościół rozumie siebie jako właściciela Chrystusa, prawdy i wiary – i dlatego „z góry” może dawać to, co „posiada”. Wydaje się to logiczne: możesz rozdawać z tego, co jest twoją własnością. Ale paradoksalnie „logika Bożego Królestwa” może być inna niż „logika tego świata”.

Alternatywą jest rozumienie Kościoła jako communio viatorum, wspólnoty pielgrzymów; chrześcijaństwo dopiero jest w drodze i musi Chrystusa stale na nowo objawiać. Zwłaszcza wtedy, gdy Jego uczniowie – wedle poleceń i przykładu Mistrza – służąc potrzebującym, właśnie w nich z Chrystusem się spotykają. Objawiają Go w biednym, nic nie posiadającym. Chrystus przychodzi w owym „nic”. Nic, bieda, brak własności i brak przywiązania są bramą, przez którą przychodzi do świata Jego pełnia, której nic w świecie nie jest w stanie dorównać. Tylko ten, kto jest równy „nic”, jest równy Bogu – uczył Mistrz Eckhart.

W opowieści ewangelicznej apostołowie po zmartwychwstaniu Chrystusa zostają odesłani od pustego grobu z powrotem do domu, do Galilei: „tam Go ujrzycie”. Dzisiaj także my, chrześcijanie, w poszukiwaniu żywego Chrystusa jesteśmy odsyłani od wcześniejszych postaci chrześcijaństwa, które często przypominają puste groby, do świata ludzi potrzebujących: tam Go zobaczycie, tam Go spotkacie. Tam jest dzisiejsza Galilea, tam możemy doświadczyć tajemnicy zmartwychwstania i nowego życia.

Chrystus, prawda, wiara – „dokonuje się” w owym spotkaniu, akcie dawania, służby, wychodzenia z siebie. Kościół jest w sytuacji tego, kto dostaje dopiero wtedy, gdy daje. W Chrystusie dawanie i przyjmowanie są nierozdzielnie ze sobą złączone; ważne jest nie tylko: „Nie masz nic, czego byś nie dostał”, ale i jeszcze radykalniejsze: „Nie masz nic ponad to, co rozdałeś”. Przypomnijmy sobie paradoksalne stwierdzenie Chrystusa o skarbie w niebie. A co chcesz dla siebie na ziemi zachować, to stracisz.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się