fbpx
Barbara Chyrowicz SSPS czerwiec 2009

Póki jeszcze jesteśmy…

Nie możemy być pewni, że nigdy nie zmienimy zdania ani że nie będziemy w stanie zaakceptować stanu rzeczy, który dzisiaj wydaje się nam nie do przyjęcia.

Artykuł z numeru

Śmierć i medycyna

Wciąż jeszcze tutaj jesteśmy, ale trudno nie zauważyć, że nie będzie to trwało wiecznie. Najpierw brak kolejnej kreski na futrynie od drzwi sygnalizujący, że przestaliśmy rosnąć, a potem, z upływem lat, schody stają się coraz wyższe, druk coraz mniejszy, bliscy i znajomi mieszkają coraz dalej i właściwie nie wiadomo, dlaczego coraz ciszej mówią. Zimy jakieś nie te co dawniej, młodzi mają coraz bardziej wywrotowe pomysły (chociaż tak niedawno to my byliśmy awangardą), a na cmentarzach coraz więcej znajomych. Drzewa jakoś coraz wyższe, a my pochyleni… I tylko czas pędzi w zawrotnym tempie, odwrotnie proporcjonalnie do coraz to wolniejszych kroków…

Nieuchronnie zmierzamy do kresu naszego życia. Kres ten nie podlega naszemu wyborowi, możemy go co najwyżej przyśpieszyć bądź opóźnić. Paradoksalnie, zarówno w jednym, jak i w drugim oczekujemy pomocy współczesnej medycyny: bądź to domagając się pomocy w eutanazji, bądź to oczekując, że dzięki osiągnięciom medycyny uda się nam przedłużyć życie. Trudno nam zaakceptować własne przemijanie. Ponieważ nie mamy żadnej władzy nad nieuchronnie czekającą nas śmiercią – staramy się ją wyegzekwować przynajmniej nad czasem i sposobem umierania. Chcemy decydować „kiedy umierać”, jeśli już nie możemy decydować „czy umierać”, a że kresowi naszego życia i umieraniu może towarzyszyć brak rozumnej i wolnej ekspresji, to zostawiamy zawczasu testamenty. Póki jeszcze jesteśmy… Najczęściej są to dyspozycje dotyczące zgromadzonej za życia majętności, ostatnio też nierzadko czasu i sposobu, w jaki chcemy umierać. Jak by nie było, umierając, zawsze coś oddajemy – dla wierzących jest to przede wszystkim oddanie duszy Bogu; niezależnie zaś od naszych przekonań na temat transcendencji oddajemy nasze ciało ziemi, a rzeczy materialne bliskim. Bez względu bowiem na nasze przeświadczenia o tym, co czeka nas po śmierci, nie mamy wątpliwości co do tego, że wszelkie „akcesoria” będą nam już zbędne. Lata ciułania, gromadzenia i kolekcjonowania pójdą na marne – przynajmniej nam! Zawsze jednak są bliscy, można im zostawić zgromadzony z takim trudem i uporem balast w nadziei, że go nie zmarnują. Szkoda? A życia to nie szkoda?

Jednym szkoda, drugim nie… Zrozpaczeni, zniechęceni, boleśnie doświadczeni, obciążeni trudnym do zniesienia cierpieniem nie żałujemy czasem życia. Wyglądamy z utęsknieniem śmierci. Nie myślimy, co będzie potem, myślimy o „teraz”, a „teraz” wydaje się nie do zniesienia… Odchodzimy pogodzeni z faktem przemijania albo też pełni buntu – własnego życia w testamencie nikomu nie zapiszemy. Życia w jego cielesnej egzystencji można „użyć” tylko raz – dlatego tak niebywale cenny jest upływający czas. A jednak dyskutujemy nad testamentami dotyczącymi życia. I nie o własność nam wówczas chodzi, ale o wolę, która miałaby przekraczać naszą świadomą egzystencję. Czy tylko świadomą egzystencję czy też egzystencję wszelką?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się