fbpx
Frederic Helston listopad 2007

Birma: bunt mnichów, wojskowi i szanse demokracji

Na przełomie lata i jesieni tego roku w birmańskim kotle znów zawrzało. I za sprawą dramatycznych scen na ulicach Rangunu, gdzie wojsko brutalnie rozpędzało demonstrujących mnichów buddyjskich, a później z równą brutalnością pacyfikowało ich klasztory, świat przypomniał sobie o tym indochińskim kraju, którego mieszkańcy od ponad 40 lat zmagają się z jarzmem wojskowej dyktatury.

Artykuł z numeru

Homoseksualista mój bliźni

Przypomniał sobie na krótko, bo birmańscy generałowie dość szybko i skutecznie ograniczyli obieg informacji o siłowym rozwiązaniu najnowszego kryzysu, w czym nawiasem mówiąc mieli wprawę, ‘przerabiając’ podobne scenariusze już nie raz w przeszłości. Jak więc interpretować i oceniać to, co stało się w ostatnich tygodniach w Birmie, zważywszy, że wiadomości na temat ‘powstania mnichów’ wciąż są niepełne i fragmentaryczne? Do jakiego stopnia ten protest i jego zdławienie może wpłynąć na dalszy rozwój wypadków? I czy rzeczywiście jest w stanie przybliżyć kres rządów generalskiej junty, która jakby szydząc z wygłaszanych przez politologów teorii o nieuniknionych falach demokratyzacji, zazdrośnie strzeże niepodzielności swej władzy już od 1962 roku?

Formułowanie definitywnych odpowiedzi na tak postawione pytania, w dodatku z oddali, mogłoby świadczyć o bezgranicznej arogancji każdego, kto podjąłby się tego ryzykownego wyzwania. Jednak próby zmierzenia się z tymi kwestiami są wręcz obowiązkowe dla wszystkich studentów birmańskiej rzeczywistości, więc uniknąć ich też nie sposób. Przyjrzyjmy się w takim razie przebiegowi najnowszej fali anty-rządowych wystąpień w Birmie, z zastrzeżeniem, że to próba diagnozy z góry skazana na pewną cząstkowość i ułomność.

Bezpośrednią przyczyną protestów były ogłoszone w sierpniu drastyczne podwyżki cen paliwa. Wszystko wskazuje na to, że decyzja ta zaktywizowała środowiska opozycyjne wobec reżymu generałów, a pierwsze demonstracje przeciwko podwyżkom poprowadzili wspólnymi siłami młodzi członkowie Narodowej Ligi na rzecz Demokracji (NLD ma wprawdzie status legalnie funkcjonującego ugrupowania, ale jest konsekwentnie represjonowana i izolowana przez wojskowych) oraz nieformalnej ‘Generacji 88’, która zrzesza dawnych działaczy studenckich, w tym charyzmatycznych liderów średniego już pokolenia jak Ko Ko Gyi, czy Ming Ko Naing. Ten ostatni, obok pani Aung San Suu Kyi, przetrzymywanej w areszcie domowym przywódczyni NLD, a zarazem laureatki pokojowej nagrody Nobla, należy do najbardziej rozpoznawalnych na świecie postaci birmańskiej opozycji; za swe poglądy siedział już w więzieniu ponad 16 lat, więcej niż jedną trzecią życia, ale jak widać doświadczenia te nie nadwerężyły jego odwagi cywilnej… Tak jak nie powstrzymały obecnych protestów kolejne fale aresztowań, którymi władze zareagowały na powtarzające się dzień po dniu kilkuset-osobowe wystąpienia uliczne. Co więcej, pomimo represji, demonstracje zaczęły się rozprzestrzeniać, obejmując nie tylko Rangun, ale też szereg prowincjonalnych ośrodków takich jak Bago, Myitkina, Sittwe, czy dawną stolicę górnej Birmy, Mandalay. I to właśnie wtedy rolę awangardy całego ruchu wzięli na siebie birmańscy mnisi, zajmujący w tamtejszym społeczeństwie rolę szczególną.

Praktykowana bowiem przez większość Birmańczyków miejscowa odmiana  buddyzmu Theravada obliguje wszystkich mężczyzn do co najmniej dwukrotnego dłuższego pobytu w klasztorze, co sprawia, że w całym kraju liczba ludzi w czerwono-szafranowych togach oddających się duchowej formacji każdorazowo sięga kilkuset tysięcy. Jest to znacząca siła, a przy tym stan mnisi cieszy się powszechną estymą, której nie podważali dotąd nawet wojskowi, uznając ją za jeden z filarów narodowo-religijnej tożsamości Birmy. Uroczyste przekazywanie generalskich darów klasztorom było stałym elementem oficjalnych dzienników telewizyjnych, tak jak w czasach komunizmu gospodarskie wizyty przywódców państwowych w zakładach pracy. W tym kontekście krwawe starcie uzbrojonych sił bezpieczeństwa z tłumami bezbronnych mnichów stanowiło szokujący dowód rozbratu państwa i promowanej przezeń dotychczas ideologii. Dziś doprawdy trudno sobie będzie wyobrazić wiarygodny powrót do dawnej instrumentalizacji buddyzmu przez juntę, która po raz kolejny odwołała się do strachu i nagiej siły jako do podstawowych instrumentów sprawowania władzy.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się