fbpx
Robert Wieczorek OFMCap wrzesień 2007

Niekochane Serce Czarnego Kontynentu

Wojny w Trzecim Świecie nie są spowodowane ludzką krwiożerczością czy trybalizmem, albo fanatyzmem religijnym, lecz ekonomią – one się zawsze komuś opłacają. Prawdopodobieństwo wybuchu długotrwałej wojny domowej jest tym większe, im kraj jest bogatszy w surowce naturalne. Zorganizowanie rebelii jest o wiele mniej kosztowne, niż długi i niepewny proces demokratycznej zmiany władzy.

Artykuł z numeru

Milczenie świata. Mass media wobec ludobójstwa

Republika Środkowoafrykańska nie ma szczęścia. Choć dwukrotnie większa od Polski, rzadko wpada w oko wertującym geografię Afryki centralnej. Gubi się pośród takich kolosów jak Sudan, Kongo (były Zair) i Czad – i to nawet mimo tego, że jej szerokość równoleżnikowa wynosi aż dwa tysiące kilometrów. Wymawiając skrótową nazwę państwa, RCA (Republika Centralnej Afryki), często słyszę w odpowiedzi: „Pracujesz w RPA?”. „Nie”, prostuję i zaczynam wyjaśniać od zera: że jest taki kraj, taka „czapka od Zairu”…. To wszystko również i wina nazwy, jaką mu nadano. Po francusku brzmi blado i zbyt szablonowo. Natomiast w narodowym języku sängö – krótko i wdzięcznie: Bêafrîka, czyli „Serce Afryki”. Myślę, że taka „serdeczna” nazwa byłaby i nam, Polakom, bliższa, łatwiejsza do zapamiętania. Szkoda, że u początków państwowości, zapewne z grzeczności w stosunku do byłych kolonizatorów, wybrano wersję francuską – potwierdza się tu stara prawda, że każde, nawet najwierniejsze tłumaczenie jest jakąś formą zdrady oryginału.

RCA nie cieszy się zainteresowaniem świata także z powodu nieciekawej historii. Swoją godzinę miało to państwo tylko jeden raz, kiedy w drugiej połowie lat 70. XX w. przekształciło się w Imperium Środkowoafrykańskie. Było to zasługą generała Jeana-BédelaBokassy, który za sprawą swej wybujałej fantazji, koronując się na imperatora jednego z najbiedniejszych krajów świata, ściągnął nań uwagę – i ironiczne uśmiechy – mieszkańców wszystkich kontynentów. Niektórzy Polacy pamiętają jeszcze Bokassę i legendy o jego domniemanym ludożerstwie. Niestety, rzadko kiedy wiedzą o RCA cokolwiek więcej.

Ta piękna, żyzna ziemia w większości pozostała do dziś nietknięta ludzką ręką. Eksplorowana przez Francuzów, jako jedna z ostatnich białych plam na mapach ówczesnego świata, została mu w końcu przedstawiona u schyłku XIX wieku. Długo nie było jej nawet dane być „normalną” kolonią: Francuzi szybko puścili w niepamięć gwarancje przyjaźni i pokojowego współistnienia, wydane przez ich rodaka, wielkiego podróżnika Pierre’a Savorgnana de Brazzy i rozpoczęli bezlitosną eksploatację, która niewiele różniła się od osławionej, belgijskiej w Kongo. Umożliwił ją system organizacji koncesji, na które podzielone było całe terytorium. Los ludności, zmuszanej do zbierania kauczuku na potrzeby rozwijającej się w Europie motoryzacji, spoczął w rękach prywatnych ludzi i ich milicji. Skończyło się to tragicznie w latach 30. wybuchem powstania Congo-Wara i dyskusją we francuskim parlamencie, zbulwersowanym taką porażką swojej misji cywilizacyjnej. Dopiero wtedy utworzono „regularną” kolonię Oubangui-Chari, obejmującą terytorium obecnych RCA i Czadu, która weszła w skład tzw. Francuskiej Kolonii Równikowej.

Obecność kolonistów miała też dobre strony. Powstały podwaliny pod administracyjną organizację państwa, trakty komunikacyjne, pierwociny szkolnictwa i służby zdrowia. Francja skutecznie wyrugowała łowy na niewolników, praktykowane jeszcze w latach 20. przez muzułmańskich mieszkańców północy kraju. Rozpowszechniono uprawę bawełny i kawy, a z północno-zachodniej Afryki sprowadzono nieznane dotąd krowy. Nie traćmy jednak sprzed oczu, że ta francuska kolonia między rzeką Kongo i jeziorem Czad pozostawała zawsze daleko w tyle w porównaniu z innymi.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się