fbpx
fot. Bill O'Leary/The Washington Post/Getty
Manfred Frank październik 2018

O emigracji filozofii kontynentalnej ze Starego Kontynentu

Widmo krąży po niemieckich seminariach filozoficznych: widmo wszechświatowego zwycięstwa filozofii analitycznej i masowego exodusu pobitej tzw. filozofii kontynentalnej ze Starego Kontynentu.

Artykuł z numeru

Uniwersytet to my!

Uniwersytet to my!

Wywędruje poza jego granice – taką się wyraża obawę. Dokąd? W przeważającej mierze do innych części świata: do Azji Wschodniej, do Australii, do Brazylii albo – właśnie – do Stanów Zjednoczonych, skąd wyprowadzono decydujące uderzenie przeciwko kontynentalnej, europejskiej tradycji filozoficznej.

Kto dziś np. pragnie studiować sztandarową filozofię niemieckojęzyczną, niemiecki idealizm (nawiązującą bezpośrednio do Kanta filozofię spekulatywną), nie znajdzie ku temu zachęty w ofercie dydaktycznej żadnego niemieckiego uniwersytetu, nie mówiąc już o jego planach nauczania. Student będzie się poważnie zastanawiał, czy swojej ciekawości nie zdoła zaspokoić raczej w Sydney, Notre Dame, Georgetown czy Chicago. Zwłaszcza uniwersytety w USA mają długą tradycję w przyjmowaniu filozofów niemieckich, którzy nie czuli się dobrze w duchowo-politycznym klimacie ojczyzny albo wręcz byli w niej prześladowani.

Co prawda, model emigranta, powiedzmy: personel emigracyjny, uległ tymczasem godnym uwagi przemianom. Kiedyś, w coraz bardziej posępnych czasach III Rzeszy, tymi, którzy uchodzili z niemieckiego obszaru językowego, byli przedstawiciele filozofii „racjonalnej”, zorientowanej na analizę języka i logikę, często socjalistycznej – filozofię tę, przez pamięć o jej ojcach założycielach, Fregem, Russellu, Carnapie i Wittgensteinie, nazywa się „filozofią analityczną”. Bez wkładu niemieckiego dzisiejsza filozofia analityczna nie stałaby się tym, czym jest. Przypomniał o tym jakiś czas temu jeden z jej głównych reprezentantów Michael Dummett. Wliczając bez namysłu ten niemiecko-austriacki eksport do obszaru filozofii anglosaskiej, wysyła się filozofów, którzy kiedyś opuścili rodzinne kraje, i ich następców po raz drugi na emigrację.

Owocna wymiana

Pytanie alarmistów brzmi jednak inaczej: czy emigruje także „irracjonalna” reszta, pogardzana jako producentka „nonsensów”, niemiecka filozofia „klasyczna”? Byłoby to osobliwym odwróceniem pierwotnych relacji! Przez exodus analizy językowej filozofia niemiecka skurczyła się w latach 30. gwałtownie do swej „kontynentalnej” resztki. W kraju pozostała usłużna wobec narodowego socjalizmu, a w każdym razie niesprzeciwiająca mu się (głośno) filozofia światopoglądowa (Heidegger jest jej najbardziej jaskrawym przykładem) i ta filozofia uniwersytecka formowała w dalszym ciągu krajobraz po tzw. godzinie zero.

Pomijając kilku repatriowanych emigrantów (jak najwybitniejsze postacie szkoły frankfurckiej, skupione wokół Horkheimera i Adorna), przez dwa dziesięciolecia brakowało nauczycieli filozofii, którzy nie byliby uczniami filozofów nazistowskich (albo którzy, jak obdarzony twardym charakterem Karl Jaspers, dopiero teraz udawali się naprawdę na emigrację). Dopiero pod koniec lat 60., w następstwie rewolty studenckiej, która gruntownie rozprawiła się z tradycją, filozofia analityczna powróciła do Niemiec. Było to przede wszystkim dokonaniem Paula Lorenzena (szefa szkoły z Erlangen), Ernsta Tugendhata i Karla-Ottona Apla – nie wolno ponadto nie doceniać wpływu młodej lingwistyki. Ale także największy znawca idealizmu niemieckiego, Dieter Henrich, szukał dialogu z filozofią anglosaską i dialog taki nawiązywał, tak że ruiny niemieckiego idealizmu emanowały niezwykłą jasnością.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się