fbpx
Oto Mádr maj 2007

Modus moriendi Kościoła

Czy mamy gwarancję, że my sami nigdy nie znajdziemy się w sytuacji umierającego Kościoła? Można umrzeć nie tylko z powodu śmiertelnej rany, ale i z powodu przewlekłej śmiertelnej choroby.

Artykuł z numeru

Nie dać Kościołowi umrzeć

Przyjmijmy, że Kościół również umiera. Nie jest to tylko hipotetyczne założenie, choć wierzymy, że Kościół pozostanie aż do końca czasów. Albania jest pierwszym krajem bez religii, tak przynajmniej brzmi oficjalna teza; rzeczywistość nie będzie od tego zbyt odległa, zwłaszcza jeśli chodzi o widoki na przyszłość. Jak długo jeszcze pozostaną resztki kościelnej struktury? Jak długo wierzący mogą znosić presję? I kiedy przybędą kolejne Albanie?

Nie jest rzeczą zbyt przyjemną myśleć o tych udręczonych braciach i siostrach, ale czy mamy gwarancję, że my sami nigdy nie znajdziemy się w sytuacji umierającego Kościoła? Czyż nie jesteśmy już w takiej sytuacji, choćby i na jej progu? Można umrzeć nie tylko z powodu śmiertelnej rany, ale i z powodu przewlekłej śmiertelnej choroby.

W Kościele zachodzi trojaki proces: powstawanie – rozkwit – zamieranie. Wszystko stale i jednocześnie.

Kościół powstający – to nie jest tylko sprawa czasów apostolskich i misyjnego zakładania Kościoła. Kościół powstaje w każdej nowej parafii i w każdej osobie, która przyjmuje chrzest albo wraca do wiary. I w każdym nowym pokoleniu wierzących (Karl Rahner).

Kościół kwitnący (w rozkwicie) – to dojrzały, w pełni żywy organizm. Bogata oferta wartości duchowych. Wielki zbiór form życia wewnętrznego i zewnętrznego. Rosnące zadania, potrzeba czynnych ludzi. W pierwszym stadium pojawiają się już jednostki, które właściwie należą do tego drugiego.

To stadium maksymalnie zaspokaja jego – aktywnych i biernych – uczestników. Nadzieje przeważnie się spełniają, włożona energia rzadko tylko pozostaje bez efektu. Mnóstwo wiernych i obficie oddziałujące życie dają poczucie pewności: wszak rzeczywistość potwierdza wiarę. Mieszka się w wykończonym, dobrze urządzonym domu. Tak się przejawia owo stadium jako norma; ubytek w jakimkolwiek kierunku uważa się za upadek.

Kościół zamierający – nie jest tożsamy z Kościołem prześladowanym albo wewnętrznie przechodzącym wstrząs: ten może mieć silną, ba, nawet wzrastającą żywotność. Kościół zaczyna obumierać, ponieważ stale maleje, jeśli chodzi o ilość, ale przede wszystkim dlatego, że słabnie intensywność życia z wiary. Nie ma znaczenia, czy Kościół znika ze społeczeństwa jako całość – albo też znika jako fizyczna czy duchowa jednostka. Kościół jest uśmiercany w każdym męczenniku, więcej: on umiera w tym, kto sam się sprzedaje; najboleśniej zaś umiera w każdym dziecku, w którego duszy ktoś zadeptał dobre ziarno. I w historycznych zwrotach – i również z każdym starym pokoleniem odchodzi Kościół, który tu do tej pory żył.

Życie z perspektywą końca załamuje i tłumi entuzjazm. To jest zupełnie oczywiste, śmierć nie może wzbudzać życia – dopóki człowiek pozostaje w biologicznej niewoli. Dopiero potem następuje, jak wiemy, zwyczajna reakcja: wyśniony (wymarzony) optymizm – desperacki upór – gorzki pesymizm – wewnętrzna emigracja – faktyczna ucieczka. Ale czy coś takiego jest konieczne? Ludzkie? Chrześcijańskie?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się