fbpx
Dorota Korwin-Piotrowska Styczeń 2014

Prof. dr Henryk Markiewicz

Z każdym kolejnym jubileuszem, także już po przejściu Pana Profesora na emeryturę, przybywało – co wszak rzadkie! – ciepłych słów, a także młodych ludzi, którzy przez książki oraz opowieści swoich nauczycieli poznawali prof. Henryka Markiewicza i gotowi byli dołączyć do grona „dłużników”.

Artykuł z numeru

Wojna

Wojna

Kiedy redakcja „Znaku” zaproponowała mi napisanie wspomnienia o Panu Profesorze Henryku Markiewiczu – zaoponowałam. Osoby z najbliższego kręgu współpracowników, przyjaciół i znajomych mają do tego znacznie większe prawo. Po wznowieniu prośby pomyślałam jednak, że to szansa pożegnania Pana Profesora i podzielenia się doświadczeniem Spotkania.

A przecież dzieliło nas niemal wszystko – odległość dwóch pokoleń, całkowita odmienność życiowych doświadczeń i światopoglądów, ogrom wiedzy Pana Profesora. Gdy jako studentka polonistyki pod koniec lat 80. zaczynałam interesować się teorią, prof. Henryk Markiewicz był autorem powszechnie znanych i cenionych podręczników oraz setek artykułów, słynnym naukowcem o wielkim zawodowym prestiżu. Dopiero później miałam okazję poznać Pana Profesora od strony, która zawsze w Nim była obecna, lecz którą w pewien sposób przysłaniał mi przez lata ten oficjalny wizerunek literaturoznawczego autorytetu, człowieka o potężnej, onieśmielającej wszystkich erudycji, fenomenalnej pamięci oraz błyskotliwej inteligencji, wieloletniego kierownika Katedry Teorii Literatury, autora ponad tysiąca różnych publikacji, bibliofila, bibliograficznego pedanta, uczonego, który w dziesięć lat po magisterium dostał, zaraz po doktoracie, tytuł profesora. Z upływem lat coraz wyraźniej widać było, jak serdecznym, uprzejmym, dowcipnym i otwartym jest człowiekiem.

Z historią w tle

Długo nie znałam dramatycznych zdarzeń z przeszłości Pana Profesora – dopiero wydany w 2002 r. obszerny wywiad pt. Mój życiorys polonistyczny z historią w tle uświadomił mi skalę skrywanych przeżyć. Jako dwudziestoparolatek, Polak żydowskiego pochodzenia, miał już za sobą zesłanie w głąb Związku Radzieckiego w czasie II wojny światowej, śmierć ojca, własny stan bliski śmierci głodowej. Po powrocie do kraju okazało się, że podczas wojny zginęli: matka, młodszy brat oraz dalsza rodzina. Później, po latach, dotykały Go kolejne nieszczęścia. A jednak, pomny losu innych – o swojej starości mawiał, że i tak obeszła się z Nim dość łaskawie, pozwalając wciąż na samodzielną pracę.

Nasza ostatnia, przedwakacyjna rozmowa w domu Pana Profesora dotyczyła aktualnie pisanych tekstów, ostatnio przeczytanych artykułów i książek. Z żalem mówił, iż nie znajduje już czasu na czytanie współczesnych powieści. Opowiadał o codziennej kilkugodzinnej pracy nad redagowanym tomem. Był w doskonałym nastroju – z właściwą sobie werwą i dowcipem dawał przykłady niefortunnych wyrażeń znalezionych w weryfikowanym tłumaczeniu. Zapytany o ewentualne plany związane z nadchodzącymi wakacjami, przyznał, że nawet przed wielu laty, gdy wyjeżdżał z rodziną na wczasy, najchętniej udawał się do ośrodka wypoczynkowego PAN, gdzie nareszcie mógł do woli dyskutować z innymi naukowcami, zabierał tam też ze sobą pracę. Napomykał o tym z pewnym rozbawieniem i jednocześnie zażenowaniem – co przypominało nieco niektóre partie z umieszczonych w wywiadzie wspomnień, w których samokrytycznie przedstawiał siebie jako chłopca mało praktycznego, nielubiącego zabaw ruchowych, z punktu widzenia rówieśników dziwaka, za to w gimnazjum oddającego co roku nauczycielowi monografie objętości 70–100 stron, publikującego też artykuły w prasie. To charakterystyczny rys – z jednej strony: dystans do siebie, świadomość własnej niedoskonałości, samokrytycyzm i autoironia, z drugiej: poczucie, że otrzymane talenty zobowiązują do ciągłego rozwijania własnej wiedzy i ulepszania warsztatu, a na każdym etapie obowiązuje maksymalna sumienność.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się