fbpx
Sergiusz Kowalski luty 2013

Demokracja bez narodu?

Wiadomo świetnie, że we współczesnym cywilizowanym świecie możliwa jest tożsamość mnoga – nie tylko współżycie na obszarze danej państwowości różnych grup etnicznych, lecz także pluralistyczna tożsamość poszczególnych jednostek. To ostatnie nie zawsze jest akceptowane.

Artykuł z numeru

Narkotyki: protezy duszy

Narkotyki: protezy duszy

Bójmy się narodów

Rozmowa Adama Puchejdy z Pawłem Śpiewakiem, pod nieco prowokacyjnym tytułem Prawa większości, obraca się wokół niesłychanie ważnego pytania: ile narodu w państwie? Wiążące odpowiedzi, co oczywiste, nie padają, chociaż trzeba powiedzieć, że pierwszy z rozmówców chce go mniej, a drugi wyraźnie więcej, pierwszy ma wątpliwości, drugi zaś wbija coraz ostrzejsze szpile w woskową laleczkę pogrążonego w samouwielbieniu i trochę, przyznajmy, nudnego liberała. Niżej postaram się wskazać pewne konsekwencje takiego myślenia oraz uwypuklić kilka niedopowiedzianych kwestii.

Pierwsze, co zwraca uwagę, to ponad- czy pozaczasowy charakter wywodu. Można sobie wyobrazić taką samą rozmowę 20, 50, a nawet 100 lat temu. Prawie żaden wyrazisty konkret nie naprowadza szybującej wysoko myśli na dojmujące dylematy naszych czasów, nie lokuje rozmowy w kręgu palących pytań, przed jakimi stoją dziś Polska, Europa i świat – kryzys gospodarczy, kryzys UE i kryzys euro, groźba naszej marginalizacji w UE dwóch prędkości, powszechny renesans ksenofobicznych nacjonalizmów, szalejący islamiści itd. – nawet krótka lista jest długa. Jedyne w tekście aktualne odniesienia to francuski spór o muzułmańską chustę i aluzja do problemów, jakie stwarza islamska obecność w Europie i właściwy tym imigrantom „niski poziom tolerancji dla działań negocjacyjnych”, czyli mówiąc wprost terroryzm, tzw. honorowe zabójstwa kobiet, szahidzi, burki i fatwy.

***

Tytuł Prawa większości jest zamierzoną prowokacją, bo w naszym kręgu cywilizacyjnym, przynajmniej od czasów Johna Stuarta Milla, przywykliśmy bronić słabszych przed silniejszymi, m.in. mniejszości przed dyktatem większości – zarówno politycznej, która w demokracji sprawuje rządy i stanowi prawa, jak i kulturowej, która decyduje o klimacie i jakości życia zbiorowego, m.in. o zakresie swobody obyczajowej, dopuszczalnych stylach życia i treściach nauczania szkolnego. Zwróćmy, nawiasem mówiąc, uwagę, że pierwszym przywołanym klasykiem jest Machiavelli.

Odnoszę wrażenie, że idea rządu ograniczonego wydaje się, zwłaszcza Pawłowi Śpiewakowi, tak oczywista, że prawie o niej nie mówi. Nawet przeciwnie, upomina się o zagrożone prawa większości. Prowokacja trwa: „Naród dominujący próbuje (…) »podbić« inne narody, inne grupy etniczne, które nie są jeszcze narodami, włączyć do swojego obszaru, przy czym ten podbój nie musi dokonywać się drogą wojenną, wystarczy do tego szkolnictwo, służba wojskowa, jednolity system biurokratyczny, narzucający pewien język, model wrażliwości zachowań”; „istnieje coś takiego jak prawo narodu dominującego, prawo narodu-gospodarza, prawo kultury i pamięci, stojące za tym narodem, do zachowania i budowania podstaw tożsamości zbiorowej, która wyraża się w takich a nie innych zachowaniach politycznych”; „Nie ma obowiązku, by demos musiał ulegać wpływom mniejszości, musiał rezygnować ze swojej tożsamości, wstydzić się tej tożsamości. Mniejszości powinny mieć prawo do rozwijania swojej kultury, religii, szanowania swej przeszłości, ale nie zmienia to faktu, że pozostają mniejszościami. Dziś przeżywamy swoistą tyranię mniejszości”. John Stuart Mill przewraca się w grobie, a raduje się Tadeusz Rydzyk.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się