fbpx
Krzysztof Posłajko wrzesień 2012

Odwaga i skandal filozofowania

Najnowsza książka Jana Hartmana nie jest jedną z wielu monografii pisanych przez historyków filozofii. Autor nie kryje się ze swoimi poglądami za plecami dawnych myślicieli, lecz stawia tezy na własny rachunek. W pewnym sensie zakrawa to na skandal – jak to, pisać od siebie, kiedy wszystko zostało już powiedziane, a jedyną rolą humanisty jest komentowanie?

Artykuł z numeru

Jak przekłady zmieniają Biblię?

Jak przekłady zmieniają Biblię?

Pisanie traktatów filozoficznych, i to w języku polskim, wydaje się w dzisiejszych czasach aktem niemałej odwagi. Z jednej strony system administrujący nauką podpowiada, że jedyne publikacje warte zainteresowania to te pisane po angielsku, zaś z drugiej – można odnieść wrażenie, że książka filozoficzna pisana obecnie może mieć wyłącznie charakter monografii – czyli szczegółowego omówienia wybranego problemu, najlepiej pisanego w manierze historycznej.

Najnowsza książka Jana Hartmana monografią nie jest – co autor deklaruje wprost. Hartmanowi nie chodzi o stworzenie typowej dla polskiego piśmiennictwa filozoficznego rozprawki na temat. Jego celem jest zajęcie stanowiska w najbardziej istotnych kwestiach filozoficznych – tych dotyczących poznania, bytu oraz dobra. Autor nie kryje się ze swoimi poglądami za plecami dawnych myślicieli, lecz stawia tezy na własny rachunek. W pewnym sensie zakrawa to na skandal – jak to, pisać od siebie, kiedy wszystko zostało już powiedziane, a jedyną rolą humanisty jest komentowanie? Filozof skandalu się nie boi i za to należy mu się szacunek.

Charakterystycznym rysem takiego pisania jest brak nabożnego stosunku do dawnych myślicieli, tak męczącego w dostępnych na rynku współczesnych dziełach filozoficznych. Hartman nie chce komentować dawnych filozofów ani też stawiać im pomników – wchodzi z nimi w dialog, który często przeradza się w spór. I takiej postawie należałoby przyklasnąć, gdyby nie pojawiające się niekiedy poczucie, że autor, stawiając się na równi z filozofami z przeszłości, czasem przybiera względem nich postawę nazbyt poufałą.

Optymistyczny sceptycyzm

Jakkolwiek Hartman stara się formułować tezy własne, to trzeba przyznać, że i w tym przypadku potwierdza się prawda, że każdy filozof jest w dużej mierze spadkobiercą pewnej tradycji, ukształtowanym przez to, co czytał, a jeszcze mocniej przez to, czego lekturze nie poświęcił zbyt wiele uwagi. Tradycję, z której wywodzi się Hartman, można określić następującym ciągiem nazwisk: Kartezjusz – Kant – Fichte – Hegel – Schopenhauer – Nietzsche – Husserl – Derrida. A zatem cały panteon myślicieli, których dzieło na anglosaskich uniwersytetach określa się mianem „filozofii kontynentalnej”. To oni wyznaczają horyzont Hartmanowskiej refleksji, nawet jeśli jest to refleksja krytyczna. Czytelnik, który rozpoczyna lekturę z nieco innym bagażem filozoficznych fascynacji, może odnieść wrażenie, że boje, które toczy Hartman, zostały już dawno stoczone, lub że nie dotyczą one kwestii aż tak doniosłych, jak się autorowi wydaje. Choćby ataki na scholastykę zdają się nieco spóźnione dla kogoś, kto do swoich poglądów filozoficznych dochodził przez lekturę Hume’a czy neopozytywizm.

Jakkolwiek Hartman w mocnych słowach potępia „przyjmowanie najbardziej uproszczonych, strywializowanych interpretacji słów poprzedników” (s. 67), to i on nie jest wolny od tej przypadłości. Przykład takiego zachowania można znaleźć na tej samej stronie, gdzie autor twierdzi, że: „Ważną zasługą Wittgensteina było wytoczenie zagadnienia języka prywatnego. Najciekawszym jego składnikiem jest kwestia możliwości »mówienia do siebie«, to znaczy dialogu wewnętrznego”. Otóż, jeśli ktoś przeczytał uważnie 243. paragraf Dociekań filozoficznych, to wie, że takie postawienie sprawy jest w nikłym stopniu zbieżne z intencjami Wittgensteina. Ogólnie rzecz biorąc, można powiedzieć, że ilekroć Hartman odnosi się w swoim pisaniu do myślicieli wywodzących się z nieco innych filozoficznych tradycji niż jego własna, to jego spostrzeżenia wydają się tracić na głębi. Ale to, rzecz jasna, drobiazgi. Ważna jest filozoficzna treść.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się