fbpx
Jan Środoń czerwiec 2011

Verba sunt odiosa

Mój generalny wniosek z lektury Ceny przetrwania? jest taki, że gdyby autor tę książkę przepisał, eliminując esbeckie pojęcia i zastępując je normalną polszczyzną, to byłaby to zupełnie inna książka, znacznie bardziej precyzyjna w opisie faktów i wniosków z tych faktów płynących. Swoja drogą, byłby to fascynujący eksperyment z zakresu wpływu języka na świadomość.

Artykuł z numeru

Kreatywna Polska?

Książka Romana Graczyka wzbudziła wiele emocji i refleksji. Główną falę dyskusji mamy już za sobą. Dyskutanci w zasadzie nie podważali faktów zgromadzonych przez autora, krytykując głównie jego warsztat za selektywny dobór faktów i prawomocność wnioskowania oraz polemizując z samymi wnioskami. Pod tym względem jest to dyskusja analogiczna do równolegle toczonej debaty nad książką Grossów.

W dyskusji nad książką Graczyka zabrakło systematycznej refleksji nad językiem zastosowanym do opisu zebranych faktów. Moim zdaniem przynajmniej w pewnym stopniu to właśnie użyty język zaprowadził autora, częściowo wbrew jego woli, na pozycje, które obecnie zajmuje i które są tak ostro krytykowane. Poniżej uzasadniam ten pogląd na najważniejszych przykładach, zastrzegając, że są to refleksje amatora, a nie językoznawcy.

Tytuł

Co oznacza pytajnik postawiony w tytule? We wszystkich znanych mi językach pytajnik za tezą oznacza zakwestionowanie tej tezy. Gdy postawimy go po słowach „czarny kot”, to oznacza on niepewność autora co do tego, czy to był kot lub czy był czarny. Zatem pytajnik w tytule to sygnał, że autor nie jest pewien, czy opisane przez niego wydarzenia należy zakwalifikować jako „cenę przetrwania”. Zwrócił na to już uwagę Robert Krasowski w „Rzeczpospolitej” (23 marca), ale nie poszedł dalej, by konsekwentnie zapytać: jeśli nie cena przetrwania, to co? Z kontekstu wynika dla czytelnika tylko jedna logiczna, domyślna alternatywa: zdrada. Roman Graczyk stwierdził w korespondencji ze mną, że nie to chciał powiedzieć; starał się tylko dać do zrozumienia, że cena była za wysoka, czyli że można było „wykupić się” taniej. Zatem już poprzez źle skonstruowany tytuł wysłał logicznie rozumującym czytelnikom fałszywy sygnał.

Współpraca

To chyba najczęściej używane w Cenie przetrwania? słowo, a zarazem najbrzemienniejsze w negatywne skutki językowe potknięcie autora. W normalnej polszczyźnie zakres pojęcia „współpraca” jest dobrze zdefiniowany: współpraca to wspólna praca, czyli wspólne działanie na rzecz tego samego celu. Innymi słowy współpraca implikuje intencję pomocy dla strony, z którą się współpracuje, a nie realizację własnego, odmiennego celu. Dlatego właśnie nikt do tej pory nie nazwał kontaktów Rady Głównej Opiekuńczej z Hansem Frankiem współpracą. W kontekście kontaktów z SB współpraca jest więc pojęciem wartościującym: oznacza zdradę, czyli przejście na druga stronę i pracę dla drugiej strony, bowiem to były kontakty stron pozostających w konflikcie. Tego słowa używamy też przecież dla opisania wyczynu kpt. Adama Hołysza, który zdradził SB i podjął współpracę z „Solidarnością”. Zatem użycie słowa „współpraca” niezależnie od intencji autora oznacza dla logicznie myślącego czytelnika to samo, co pytajnik w tytule: informuje, że autor w gruncie rzeczy ocenia te kontakty jako zdradę. Takie skojarzenie jest w polszczyźnie chyba automatyczne: zbyt wiele naczytaliśmy się o współpracy czy kolaboracji z okupantem lub zaborcą. Pamiętamy też, że na kolaborantach wykonywano wyroki. To jest wyjątkowo emocjonalnie obciążone słowo.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się