fbpx
Adam Leszczyński maj 2011

Przedsiębiorstwo uniwersytet

„Chcesz robić doktorat z nauk humanistycznych? Po prostu odpuść – radzi profesor Thomas H. Benton amerykańskim studentom na łamach »Chronicle of Higher Education«. –Większość studentów nie zdaje sobie sprawy, że malejący odsetek miejsc pracy w naukach humanistycznych oferuje bezpieczeństwo pracy, ubezpieczenie i pensję, za którą da się przeżyć. (…) Wydają się myśleć, że bycie profesorem to bardziej odpowiedzialny i bezpieczny wybór niż próba zrobienia kariery jako dziennikarz freelancer, aktor czy zawodowy sportowiec – i w rezultacie nie robią żadnych awaryjnych planów, dopóki nie jest za późno”.

Artykuł z numeru

Prezydencja na czas kryzysu

Konkluzja Bentona? Doktorat z humanistyki powinni robić tylko ci, którym koneksje rodzinne zapewnią posadę (jak widać, to działa też w Ameryce), albo ci, którzy mają majątek pozwalający na utrzymanie, albo wreszcie – ci, którzy mają bogatego męża/żonę (niepotrzebne skreślić).

Brzmi niewesoło? W tym samym czasie „The Economist” pisze o „akademikach jednorazowego użytku” – doktorantach i świeżo upieczonych doktorach, w tym fizykach, chemikach czy ekonomistach, dla których nie ma i nie będzie miejsca na uczelniach. „Niektórzy opisują swoje zajęcie jako »pracę niewolniczą«. Siedmiodniowy tydzień pracy, dziesięciogodzinne dni robocze, niska płaca i bardzo niepewne perspektywy są powszechne. Wiesz, że jesteś doktorantem – mówi jeden z nich – kiedy twoje biuro ma lepszy wystrój niż twoje mieszkanie i masz ulubiony smak chińskiej zupki z torebki. (…) Jedno z badań OECD pokazuje, że pięć lat po otrzymaniu stopnia naukowego ponad 60 procent doktorów na Słowacji i ponad 45 procent w Belgii, w Czechach, Niemczech i Hiszpanii było ciągle na kontraktach tymczasowych”.

Absolwentom bez ambicji naukowych nie wiedzie się wcale lepiej. Według GUS co trzeci bezrobotny, który nie ukończył dwudziestu siedmiu lat, jest po studiach i to nie tylko polski problem: podobnie jest we wszystkich krajach rozwiniętych (do których już, co prawda na jednej z ostatnich pozycji, zwykle się zaliczamy w międzynarodowych statystykach).Te przykłady – można je bez trudu mnożyć – świadczą nie tylko o tym, jak wygląda dziś rynek pracy dla młodych ludzi. Sfrustrowani absolwenci zostali oszukani – albo sami się oszukali – podejmując studia na uniwersytecie i myśląc o uniwersyteckich karierach. Podjęli dużo bardziej ryzykowne życiowe decyzje, niż się spodziewali, bo myśleli, że szkoła wyższa w 2011 roku jest tym samym, czym była w czasach studiów ich rodziców w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Tymczasem zmienił się nie tylko świat, ale i uniwersytet, i to niekoniecznie na lepsze – o czym przekonują się na własnej skórze.

Zadania kompleksowego opisu tej przemiany podjął się profesor Marek Kwiek z Uniwersytetu w Poznaniu. Wypada tu wtrącić słowo o autorze: profesor Kwiek jest prawdopodobnie najlepszym specjalistą od strukturalnych zmian w wyższej edukacji w Polsce, a zapewne i jednym z najlepszych w Europie; był ekspertem OECD, Rady Europy, UNDP, Komisji Europejskiej i Banku Światowego. Lista stypendiów, projektów międzynarodowych i zagranicznych uczelni, na których wykładał, jest zbyt długa, aby ją tu przytaczać.

Na czym więc polega transformacja uniwersytetu? Streszczanie tezy potężnej, 450-stronicowej książki jest oczywiście ryzykowne, w skrócie jednak można ją opisać tak: dawno, dawno temu – zaczynając od zreformowania niemieckich uniwersytetów przez Humboldta na początku XIX wieku – uczelnia była instytucją publiczną, czyli utrzymywaną z podatków, i realizującą misję publiczną wyznaczoną przez państwo narodowe (z którym była ściśle związana). Uniwersytet był też elitarny, chociaż to się zmieniło na Zachodzie po drugiej wojnie światowej, a w Polsce (i pozostałych krajach naszego regionu) po 1989 roku. Uczelnia dawała profesorowi prestiż, pewność zatrudnienia i wygodne życie klasy średniej. Masowa edukacja uniwersytecka na Zachodzie była jednym z filarów kapitalistycznego (a tak naprawdę socjaldemokratycznego) państwa dobrobytu: bezpłatna dla studentów i gwarantowana przez państwo. Dyplom uniwersytecki dawał wreszcie absolwentom właściwie dożywotnią gwarancję zatrudnienia, jeśli nawet nie oszałamiającej kariery.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się