fbpx
Jacek Leociak marzec 2011

Poeta pamięta

Literatura – zdaje się pisać Jacek Leociak – znacznie lepiej niż historia dostępna często tylko specjalistom przechowuje naszą pamięć. Zdarza się jednak, że sama literatura coraz rzadziej staje się częścią naszego doświadczenia. Dlatego potrzebujemy kogoś, kto – nieważne, sprawiedliwie czy niesprawiedliwie – przywoła do odpowiedzi. Być może kimś takim jest Jan Tomasz Gross.

Artykuł z numeru

Po co nam Gross?

Tak naprawdę o wszystkim wiedzieliśmy już na długo przed Grossem. Ta wiedza ma kształt piramidy. U podstawy – lokalne społeczności wiejskie, małomiasteczkowe, owi „sąsiedzi” właśnie. Oni wiedzieli. Tę straszną wiedzę dziedziczą następne sąsiedzkie pokolenia. Im wyżej, coraz więcej filtrów, mechanizmów obronnych, coraz bardziej wyrafinowane techniki wypierania i zaprzeczania. Na samym stożku piramidy – grono historyków, którzy czytają dokumenty, świadectwa, relacje. Na ich podstawie układają opowieść o historii. Rekonstruują jej obraz, czy też starają się konstruować wizerunek przeszłości według różnych porządków mitologicznych: od internacjonalistycznego po nacjonalistyczny, od komunistycznego po katolicki.

Tak naprawdę wszystko zostało powiedziane i napisane dużo wcześniej. Myślę tu nie tylko o źródłach historycznych: dokumentach wytworzonych przez cywilnych i wojskowych biurokratów czy dyplomatów, raportach kurierów, prasie, materiałach procesowych, relacjach ofiar, świadków i katów. Myślę również o literaturze pięknej. O niej przede wszystkim. Literatura od początku mówiła mocnym głosem. Ale czy chcieliśmy tego słuchać? Niemal ćwierć wieku temu Jan Błoński na łamach „Tygodnika Powszechnego” napisał to, co usłyszał w jednym wierszu Czesława Miłosza. Rozpoczęła się wielka rozbiórka muru, który dzielił (wciąż dzieli?) Żydów i Polaków, a także samych Polaków. Poruszyły się sumienia przeciwko zmowie niepamięci.

Zdjęcia

Zacznijmy jednak od fotografii, która – jak pisze Gross – stała się impulsem do napisania Złotych żniw. Kompozycyjnie książka osnuta jest wokół rozważań o tym zdjęciu, prób spojrzenia na to, co przedstawia, prób zrozumienia tego, co na nim widać. Kiedy po raz pierwszy zostało opublikowane trzy lata temu w artykule Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego Gorączka złota w Treblince[1], nie wzbudziło większego zainteresowania. W tym samym roku wyszła książka Martyny Rusiniak[2], w której jeden z rozdziałów nosi znamienny tytuł: Długi cień Treblinki – Eldorado Podlasia? Tam znajdują się informacje o podstawowych faktach i liczne relacje dotyczące wykopywania „złota” z terenów poobozowych przez miejscową ludność. W aneksie fotograficznym do książki nie ma jednak zdjęcia, które w rozwijającej się dyskusji wokół Złotych żniw stanowi casus belli. Są inne. Zryte pole pełne dziur, zarosłe chwastami, z rozsypanymi wokół ludzkimi kośćmi; czaszki i piszczele walające się pośród zielska.

Zostawmy jednak na boku to zdjęcie. Obrasta już ono całą masą komentarzy. Jedni widzą na nim brygadę „porządkującą teren”, inni – szukających żydowskiego złota kopaczy, mieszkańców wsi otaczających miejsce obozu zagłady. Chciałbym przywołać dwa inne zdjęcia. Myślę, że szerzej nieznane i dotąd niepublikowane. Zdjęcia, które sprawiają ból, kiedy się na nie patrzy. Nie ma na nich drastycznych obrazów makabry. Nie ma stosu ciał, nie ma zabijania, nie ma żniwa śmierci, do którego oglądania przyzwyczaiły nas albumy o Holokauście. Na jednym zobaczymy niebywałą skalę poniżenia, jakie oprawcy zgotowali swoim ofiarom. Na drugim jest to, co po zgładzonych Żydach zostało. Ich rzeczy.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się