fbpx
Charles Taylor listopad 2009

Nawrócenia. Chrześcijaństwo w poszukiwaniu nowych szlaków

Utożsamiając życie chrześcijańskie z życiem zgodnym z normami naszej cywilizacji, straciliśmy z oczu przyszłą, głębszą przemianę, którą zapowiada wiara chrześcijańska, a więc przebóstwienie ludzkiego życia.

Artykuł z numeru

Czy chrześcijanie przegrywają walkę z czasem?

Dwóch porządków, w których żyli na co dzień chrześcijanie, a które za świętym Augustynem można by nazwać Miastem Bożym i miastem ziemskim, nigdy nie udawało się pogodzić[1]. Zawsze występowały między nimi napięcia. Znajdowały one odzwierciedlenie w odmiennych regułach postępowania, które mogą się nam dzisiaj wydać przejawem hipokryzji lub braku konsekwencji. Wojna bywała na przykład dopuszczalna w pewnych okolicznościach, ale duchownym nie wolno było uczestniczyć w walkach. Kościół nie mógł używać siły do zwalczania herezji, zadanie to powierzano zatem „świeckiemu ramieniu” władzy. Nie sposób zaprzeczyć, że wszystkie te zabiegi służyły często jedynie zachowaniu pozorów niewinności i neutralności Kościoła. W ramach panującego wówczas światopoglądu nie dało się jednak w całkowicie zadowalający sposób pogodzić wymagań stawianych przez oba porządki.

We wcześniejszych rozdziałach opowiadałem przede wszystkim o tym, jak ruch reformatorski w Kościele próbował doprowadzić do ujednolicenia tych wymagań. Główną ideą Reformy było ustanowienie Kościoła, w którym każdy okazywałby taki sam stopień osobistego zaangażowania i oddania, jaki cechował dotąd elitę kościelną. Miał to być Kościół, którego wszyscy faktyczni członkowie (z wyjątkiem potępionych) staraliby się wypełniać wiernie nakazy Ewangelii. Przeprowadzenie takiej Reformy wymagało zdefiniowania dostępnej dla każdego drogi życia, prowadzącej do takiej konsekwentnej postawy. Jedynym sposobem osiągnięcia tego celu było zaś przybliżenie nakazów wiary chrześcijańskiej temu, co osiągalne w doczesnym świecie i możliwe do zrealizowania w historii. Dystans między niebiańskim Miastem Bożym i odpowiednio przystosowanym do wymogów wiary miastem ziemskim miał zostać zredukowany.

Jeśli doprowadzimy ideę zbliżenia obu wspomnianych porządków do jej ostatecznych konsekwencji, popadniemy w rodzaj deizmu, w którym wcielenie utraci wszelki sens, Jezus stanie się tylko wielkim nauczycielem objaśniającym przykazania Boże, a same przykazania okażą się systemem moralnym, odmianą nowoczesnego porządku moralnego, który pozwala żyć człowiekowi w pokoju i harmonii z innymi. Zadanie religii sprowadza się wówczas do krzewienia owej moralności, co znacznie ogranicza charakter przemiany, do której jesteśmy wezwani. „Inny świat” zmienia swoją funkcję. Nie jest już dopełnieniem rozpoczętej na ziemi drogi „przebóstwienia” (theosis), lecz źródłem nagród lub kar, będących sprawiedliwą odpłatą za nasze doczesne postępki. Napięcie między oboma porządkami znika całkowicie.

Choć rzadko wyciągano aż tak radykalne wnioski i choć prawosławie zachowało nadal w swoim nauczaniu ideę dwóch odrębnych porządków, to jednak koncepcja ograniczenia dzielącego je dystansu wpłynęła w istotny sposób na główny nurt chrześcijaństwa zachodniego, zwłaszcza – choć oczywiście nie tylko – w krajach protestanckich. Dystans ten zmniejszył się w pewnym sensie w XIX i XX wieku, kiedy poczucie cywilizacyjnej wyższości, ugruntowane w  epoce podbojów kolonialnych, splotło się z pojmowaniem chrześcijaństwa jako podstawy tej cywilizacji. Misjonarze nieśli wiarę chrześcijańską do nowego świata, żywiąc często nadzieję, że kładą w ten sposób podwaliny pod przyszły dobrobyt, ład i postęp, wierząc nawet niekiedy, że krzewią demokrację i wolność. Wielu z nich miało poważne problemy z odpowiedzią na pytanie, czym jest chrześcijaństwo. Zbawieniem ludzkości czy postępem zapewnianym przez kapitalizm, rozwój techniki i demokrację? Obie odpowiedzi zlewały się ze sobą. Jeszcze trudniej było odróżnić zbawienie od zaprowadzania słusznego porządku moralnego.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się