fbpx
ks. Józef Tischner, Stanisław Gadomski marzec 2008

Oczy ku widzeniu

Kunszt artystycznego rzemiosła Stanisława Gadomskiego na tym polega, że z naszej milczącej ziemi wydobywa wielką jej mowę. „Kto ma oczy ku widzeniu, niechaj patrzy, kto ma uszy ku słyszeniu, niechaj słucha”.

Artykuł z numeru

Zabobon czy źródło wiary? O religijności ludowej

Kunszt artystycznego rzemiosła Stanisława Gadomskiego na tym polega, że z naszej milczącej ziemi wydobywa wielką jej mowę. „Kto ma oczy ku widzeniu, niechaj patrzy, kto ma uszy ku słyszeniu, niechaj słucha”.

„Mają oczy ku widzeniu, a nie widzą, i uszy ku słyszeniu, a nie słyszą”. Zdjęcia Stanisława Gadomskiego wtrącają w zdumienie. To jest nasza ziemia? To są nasze krajobrazy? Taki jest świat naszego otoczenia? Zdjęcia uczą nas, jak mieć „oczy ku widzeniu i uszy ku słyszeniu”.

Czasem na zdjęciu pokaże się dymiący komin fabryczny, jakiś mieszkalny mrówkowiec, kawałek betonowej drogi – wszystko to, co w pocie czoła zbudowaliśmy, o co zabiegaliśmy i co chcemy przekazać naszym dzieciom, aby „miały gdzie żyć”. Ale oto o kilka kroków od nieszczęsnej asfaltowej cywilizacji nasza ziemia ukazuje nam zupełnie inną twarz – twarz przydrożnego Świątka. Najczęściej twarz wyłania się z kwiatów. Nie zawsze są to kwiaty prawdziwe, niekiedy kwiaty sztuczne. Ale to w niczym nie wadzi. Nawet  w tej sztuczności kryje się  prawda. Prawdę określa Świątek. Kiedy patrzy, to jakby ta ziemia patrzyła na ciebie.

Kiedyś Sören Kierkegaard napisał: „Widzi się tyle, na ile jest się widzianym”.Zazwyczaj  nie pozwalamy na siebie patrzeć, nie pozwalamy się widzieć. Gdy czujemy, że ktoś na nas patrzy, natychmiast nakładamy zasłonę lub maskę. Jest tak także wtedy, gdy wędrujemy po muzeach lub kościołach, by „oglądać obrazy”. Oglądamy, zamieniając w „przedmiot do oglądania”. Kto to zrobił? Kiedy zrobił? Pod czyim wpływem zrobił? Patrzymy, aby nie widzieć. Pod naszym spojrzeniem obraz przybiera maskę – podobną do tej, jaką sami nosimy. Wtedy widzimy w nim tylko to, co chcemy widzieć – jeden z preparatów siebie. Ze Świątkami Stanisława Gadomskiego jest inaczej. To one na nas patrzą. Zanim włożymy maskę, już jesteśmy zauważeni i odkryci. Spojrzenia Świątków obnażają nas. Wydobywają z nas nieoczekiwane uczucia, nastroje, myśli. Kto się spieszy, pyta, gdzie się spieszy i po co. Kto się gniewa, staje naprzeciw swego gniewu i pyta: po co? Kto nie wierzy, zaczyna szeptać „Ojcze nasz”… Kto wierzy, ten odkrywa, jak wielką niewiarą jest jego wiara. Pod spojrzeniem Świątka człowiek czuje się jak ziarno, które „musi obumrzeć”, by wydać jaki taki owoc.

Patrząc w oblicza Świątków, pytałem siebie: co one mówią? Miałem jednocześnie świadomość, że pytanie to nie jest właściwe. Świątki nie mówią bowiem jednym głosem, lecz każdy opowiada o czymś innym. Nie wolno zamykać mowy Świątków w ramach jednego i tego samego tekstu. Mimo to pytanie wracało. A może jest w tych głosach jakiś wspólny ton?

Świątki opowiadają o bólu istnienia. Czasem mówi o tym zastygnięta w grymasie twarz, czasem skręcone ciało, czasem oczy wypatrujące z daleka pociechy i ulgi. Bóle są rozmaite, najczęściej męczeńskie. Oto święty, który poniósł śmierć, strzegąc tajemnicy spowiedzi. Oto Matka, która widziała ukrzyżowanie Syna. Oto siedzący na kamieniu Chrystus z cierniową koroną na głowie – odwieczny symbol grzechu władzy, która zawsze i wszędzie chce być bez granic. Jest także inny ból – ból fundatora. Świątek opowiada wtedy nie tylko o własnym bólu, ale również bólu konkretnego człowieka, który ukrył się gdzieś za nim niedaleko. Opowieść o bólu toczy się w kwiatach. Wszędzie pełno kwiatów. Ból boli, a kwiaty kwitną i pięknieją. Czy to ból wyrasta z kwiatów czy kwiaty wyrastają z bólu? Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się