fbpx
fot. Filmove studio Barrandov / Archives du 7e Art/ BE&W
Diana Dąbrowska marzec 2022

Własny język

Chytilová w Stokrotkach rozsadza patriarchalne formy opisu świata, na ich zgliszczach budując narrację, w której bohaterki funkcjonują bez poczucia winy, wstydu czy strachu.

Artykuł z numeru

Rebecca Solnit. Głos oporu i nadziei

Czytaj także

Diana Dąbrowska

W poczekalni dziejów

Stokrotki (Sedmikrásky, 1966) to bez wątpienia jeden z bardziej emblematycznych tytułów czechosłowackiej Nowej Fali. Filozoficzno-slapstickowy traktat Věry Chytilovej jest dziś filmem kultowym, a  jego bohaterki  – Marie I  (Jitka Cerhová – długowłosa brunetka) i Marie II (Ivana Karbanová – krótko ścięta blondynka) – stały się twarzami feministycznej rewolty, która znacząco wyprzedziła swoje czasy. Stokrotki zostały bezwzględnie skrytykowane przez ówczesne władze, co w krótkim czasie przełożyło się na przymusową i wieloletnią przerwę zawodową czeskiej reżyserki. Publiczność i krytyka były zaś odmiennego zdania – w osobie Chytilovej dopatrywano się najoryginalniejszego głosu jej pokolenia. Milan Kundera, autor Nieznośnej lekkości bytu, pisał w recenzji filmu, że mamy tutaj do czynienia z opowieścią „o dwóch obrzydliwie pięknych dziewczynach, które próbują realizować swoje demokratyczne prawa – tu i teraz”. Opowieścią, w której to, co piękne i poetyckie, idzie żwawo pod rękę z tym, co potworne i katastroficzne.

Po migotliwej sekwencji złożonej z pełnego wybuchów, ruin i szkód wojennego found footage Chytilová przenosi nas nagle nad brzeg basenu. Odziane w skąpe bikini Marie I i Marie II deklarują, że skoro świat jest doszczętnie zepsuty, to one też decydują się takie być. Swojej kontrowersyjnej decyzji dziewczyny będą zaskakująco wierne, co da początek absurdalnym zdarzeniom i spotkaniom. Już sama forma filmu, oparta na nielinearnej, modernistycznej strukturze narracyjnej, jest dobitnym dowodem na skomplikowanie rzeczywistości, w której przyszło żyć protagonistkom. W takim świecie filmowa reprezentacja – wydaje się mówić z ekranu twórczyni – nie może być już naturalna, obiektywna czy gładko zaczesana. Owa reprezentacja musi zawierać wewnątrz obrazu silny element karykaturalny, groteskowy, niemalże brechtowski. Nie chodzi tutaj przecież o komfort identyfikacji z postaciami, wręcz przeciwnie. Stawką jest zakwestionowanie zastanego porządku – Chytilová z niekłamaną przyjemnością obnaża szwy świata, który traktuje bohaterki jako mechaniczne lalki zaprogramowane wyłącznie do tego, aby dostarczać – szczególnie starszym od siebie i klasowo wyżej postawionym mężczyznom – morze radości i syntetycznych orgazmów. Uzupełniające się na każdej płaszczyźnie Marie I i Marie II odczytują na wspak wszystko to, co wychodzi z ust spragnionych jednorazowych miłości absztyfikantów.

Jawna bezcelowość ich działań jeszcze mocniej rozsadza patriarchalne i reżimowe konstrukty, w których obowiązuje tylko jeden sposób opisywania świata. Doskonałym przykładem są tutaj surrealistyczne sceny, w których bohaterki „piszą na nowo” swoją opowieść o grzechu pierworodnym i zrywają z drzewa poznania dobra i zła tyle jabłek, ile dusza zapragnie. Bez poczucia winy, wstydu czy strachu, w którym spowita jest – ab ovo usque ad mala – egzystencja wielu kobiet do dziś. Za sprawą swoich Stokrotek Chytilová odcina się od takiego stanu rzeczy, buduje nową narrację, pokazując wszystkim – dosłownie i w przenośni – swój własny język.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się