Przyszli pod trafostację. Dmuchnęli w piszczałki. Coś im się jednak udało. Coś drgnęło w tej historii: metal zachrobotał, usłyszeli dźwig pracujący wewnątrz szybu i jedna z metalowych ścian ustąpiła. Podłużne czarne nity okazały się zawiasami. Twaróg włożył rękę w szparę, która pojawiła się po prawej stronie, i otworzył drzwi. Przed sobą zobaczyli windę. Nie różniła się od innych wind magazynowych, które widuje się w domach handlowych. Brakowało w niej tylko przycisków, wysyłających dźwig na konkretne piętra. Szymon wszedł do środka. Za nim Mucha i Twaróg, który na wszelki wypadek przytrzymał ręką drzwi. Nie lubił pomieszczeń, które można było zatrzasnąć jak pułapkę.
– Chyba nie chcecie tego uruchamiać? – zapytał.
Mimo że tu, w trafostacji, panował piwniczny chłód, na czole chudego pojawiły się krople potu.
– Nie widziałeś, co się stało? – zapytała Mucha.
Oddychała szybko, oczy miała szeroko otwarte.
– Drzwi się otworzyły dopiero, kiedy zagraliśmy na tych piszczałkach.
– I właśnie dlatego nie powinniśmy tam wchodzić. To jest pojebane! Myślałem, że to taka zabawa, wkrętka jakaś. A ty jesteś ładna i chciałem wkręcać się z tobą, ale, kurwa, dziękuję bardzo, dziękuję bardzo. Ja odpadam. Cześć! – zawołał i wybiegł na zewnątrz.
– Zamknij drzwi – powiedział Szymon.
I po chwili stali we dwoje z Muchą w platynowozłotym kubiku. Sam na sam z mżącym przemysłowym światłem.
Na zewnątrz świat był taki, jak widać: z budki dla ptaków wyskoczyła wiewiórka. Otworzyła pyszczek tak szeroko, że można było dokładnie obejrzeć niskie korony jej zębów. Zastygła najedzona. Z piskląt prawie nic nie zostało. A przecież jej młode też rodzą się ślepe i nagie.
Heleny z nimi nie było. W ogóle jakby ubywało jej od kilku dni. Szymon lubił myśleć, że zamknęła się w domu, żeby przeczytać wszystkie jego komiksy. Najchętniej wykorzystywał do pracy cienkie czarne pisaki. Szczególnie numer osiem rozlewał tusz równo, a papier błyskawicznie go chłonął. Zanim zaczął poświęcać czas owadom – próbował rysować ludzi. Ale zawsze zajmował go tylko jakiś fragment: wisiorek zaplątany we włosy dziewczyny w metrze, otwarte usta faceta w pociągu, palce mężczyzny, który nadgryzał jabłko w cukrze na świątecznym kiermaszu. Jakby człowiek był za duży, żeby go objąć.
Helenę rysował powoli, od brzucha. Od środka kwiatu. Dopiero potem pojawiał się cały kształt, zawsze rozmyty. Jakby Helena była fraktalem o wyostrzonym centrum. Potem rysunek tracił na ostrości i ostatecznie dziewczyna stawała się czymś w rodzaju trąby powietrznej: wprawiała w rozmazany ruch wszystko wokół, jednak jej centrum – oko cyklonu – było ciche, prawie martwe. Dzień wcześniej widziała go z Muchą. Co widziała? Dwa cienie nad rzeką. Jeden cień poprawiał drugiemu włosy. Oko cyklonu szalało jak pojebane.