fbpx
Jacek Gutorow czerwiec 2012

Światłość poezji #1

Moje doświadczenie związane z czytaniem wierszy Krystyny Miłobędzkiej to najczęściej przeżycie radości wynikającej z faktu, że obcuję z samowystarczalnym językiem, ze słowami, które za każdym razem mogą znaczyć coś innego, a zarazem pozostają konkretnymi słowami wypowiedzianymi przez konkretną osobę.

Artykuł z numeru

Jak pamiętamy o Żydach?

Jak pamiętamy o Żydach?

1. Przyznam, że z coraz większą podejrzliwością podchodzę do pojawiającej się w odniesieniu do poezji metaforyki mapy. Na zapleczu wierszy Krystyny Miłobędzkiej używa się od pewnego czasu rytualnej formuły „poetka / poetyka osobna”, sugerującej miejsce specjalne i oddzielone, niby na marginesie, choć przecież, jeśli tylko się zastanowić, jak najbardziej w ramach zakreślanych przez krytyków, gremia, kanon i politykę kulturalną. Sporo w ostatnich latach mówiło się o twórcach z jednej strony osobnych i niszowych, z drugiej – doskonale wpasowanych w kontekst historii literatury, gdzie wszelakie ruchy awangardowe mają już ustaloną pozycję, status, a także własnych krytyków.

W ten sposób za pomocą mechanizmów i narzędzi wypracowanych przez akademicką i medialną politykę kulturalną (kanon bądź ogłaszane od czasu do czasu kanony alternatywne, nagrody literackie, dodatki kulturalne, rynek wydawniczy, fetyszyzm „kultury wysokiej” charakteryzujący współczesną kulturę masową) oswaja się literaturę, nie tylko tę (rzekomo) trudną.

Prawdziwa literatura, wyrastająca z osobistych doświadczeń i towarzyszącego im niepokoju języka, nie przynależy do miejsca. Żadnego. Jest pojedynczym, niepowtarzalnym zdarzeniem, którego nie sposób sparafrazować, zwłaszcza za pomocą krytycznoliterackich metafor i formułek. Takie też są wiersze Miłobędzkiej. Umieszczanie ich na mapie jest być może czasem potrzebne, ale w sumie przyczynia się do rozbrojenia tej poezji. To temat na dłuższą dyskusję, z braku miejsca tylko go zaznaczam.

2. W książce Po wieży Babel George Steiner odwołuje się do starej kabalistycznej tradycji, wedle której słowa zrzucą kiedyś z siebie „brzemię przymusu znaczenia” i będą już tylko sobą. Kontekst wyraźnie wskazuje na utopię przyszłości, jednak moim zdaniem doświadczenie polegające na doznaniu bezpośredniości słów uwolnionych od ciężaru narracji i sensów jest nam, i owszem, dostępne już teraz, zwłaszcza w mowie poetyckiej, zwłaszcza w wierszach otwierających się na zdarzenie i dramat języka, który na chwilę – w przypadku wierszy Miłobędzkiej, bardzo krótką chwilę – ma swoje święto, staje się własną sankcją, uczy nas na własnym przykładzie, zaraża teraźniejszością, nie każe już odkładać spełnienia na później.

Moje doświadczenie związane z czytaniem wierszy Krystyny Miłobędzkiej to najczęściej przeżycie radości wynikającej z faktu, że obcuję z samowystarczalnym językiem, ze słowami, które za każdym razem mogą znaczyć coś innego, a zarazem pozostają konkretnymi słowami wypowiedzianymi przez konkretną osobę. Jeśli wracam do tej poezji, to nie po to, aby potwierdzić coś, co wiem, ani też aby powtórzyć przyjemność poprzednich lektur. Nie, do tomów Miłobędzkiej wracam, bo za każdym razem doświadczam czegoś innego i w inny sposób, odnajdując w wierszach zmienionego siebie, odnajdując w sobie nieznane słowa i zdania. Obcowanie z muzyką sensu, która zmienia mnie i wiersze – czy mógłbym oczekiwać czegoś więcej? Czy to nie wspaniały dar i czy nie jest czymś zachwycającym, że od czasu do czasu możemy sobie powiedzieć, że i owszem, na taki dar zasługujemy?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się