fbpx
Donatas Puslys kwiecień 2016

Strach reżymu

Katastrofa czarnobylska jeszcze raz potwierdziła najstraszniejsze rzeczy o systemie sowieckim – całkowite deprecjonowanie ludzkiego życia, ogólnie przyjęte traktowanie człowieka jak najzwyklejszego zasobu, zyskującego wartość jedynie w odpowiednich rubrykach statystycznych.

Artykuł z numeru

Czarnobyl – eksplozja wolności

Czarnobyl – eksplozja wolności

Trudno mi – któremu na świadectwie urodzenia odciśnięto sierp i młot, który jednak w systemie sowieckim przeżył jedynie pięć pierwszych lat swojego dzieciństwa – uwierzyć, że istnieli ludzie wierni idei komunizmu. Z jednej strony winna jest temu historia mojej rodziny, w której są i zesłańcy, i ci, którzy zawsze pozostawali blisko prześladowanego Kościoła. Wierzyli w Boga, a nie w komunizm, wyznawali miłość bliźniego, a nie ideologiczną równość „folwarku zwierzęcego”.

To prawda, byli tacy, którzy wierzyli w socjalizm. Zdecydowanie nie wszyscy z nich byli „ciemniakami”, fanatykami ani dwulicowymi oportunistami, jak dziś może być wygodnie ich przedstawiać. Cała ta ideologia zawierała kuszącą obietnicę lepszej przyszłości. Obietnicę, która upadła po zderzeniu się z konkretną rzeczywistością. Czytając biografie tych, którzy wierzyli w ideę komunistyczną, najciekawszą rzeczą jest wytropienie punktu przełomowego, który stał się otrzeźwieniem, rozwianiem się fałszywych iluzji. Dla jednych takim przełomem były zesłania, inni musieli doczekać wydarzeń w Budapeszcie z 1956 r., jeszcze innym oczy otworzyła praska wiosna.

To wyliczenie można jeszcze uzupełniać i kontynuować, jednak istotnym akcentem jest tu to, że katastrofa w Czarnobylu z 1986 r. nie mogła już być takim momentem przełomowym. Nie mogła z jednego zasadniczego powodu – w komunizm w tym czasie mogli wierzyć jedynie całkowicie ślepi fanatycy, którym nic już nie pomogło przejrzeć na oczy, nawet krwawy 13 stycznia. Wprawdzie byli jeszcze tacy, którzy udawali wierzących, dopóki było to dla nich wygodne w zachowaniu pozycji, władzy i przywilejów.

Katastrofa w Czarnobylu jest ważna z innego względu. Nazwałbym ją nekrologiem dla całego imperium sowieckiego. Nekrologiem, w którym było zapisane, jakim bogom, według słów poety Bernardasa Brazdžionisa, był wierny ten twór – kłamstwu, zemście, przemocy, podłości, zdradzie, morderstwu i strachowi[1]. Katastrofa czarnobylska jeszcze raz potwierdziła najstraszniejsze rzeczy o systemie sowieckim – całkowite deprecjonowanie ludzkiego życia, ogólnie przyjęte, powszechne traktowanie człowieka jak najzwyklejszego zasobu, zyskującego wartość jedynie w odpowiednich rubrykach statystycznych. Jednak czy czegokolwiek z tego nie wiedziano już wcześniej? Na pewno nie. Nie wiedziano albo przynajmniej nie uświadamiano sobie do końca czegoś innego – tego, jak reżym w istocie boi się zwykłych ludzi, oraz tego, że właśnie strach stał się najbardziej podstawową siłą napędową całego systemu.

W czasie gdy wybuchła elektrownia w Czarnobylu, odbywała się tzw. pierestrojka – próba zreorganizowania w jakiś sposób potępionego systemu i zachowania imperium. Jednak Czarnobyl świetnie pokazał, że ci, którzy siedzą tam, na szczycie, wypuścili już wodze ze swoich rąk i nie są w stanie utrzymać porządku. System zastosował tradycyjną taktykę – kłamstwo. Jednak to kłamstwo było już inne. Wynikało nie z wiary we własną moc narzucania ludziom takiej czy innej pozycji albo przynajmniej zmuszania ich do pozorowania wiary. Wynikało ze strachu – strachu przed prawdą, strachu przed ludźmi, strachu przed wolnością. Cytując znów słowa Bernardasa Brazdžionisa: „Przerażali ich żyjący, że są żywi / i trupy zmarłych nie dały spokoju / ani w czasie śniadania, ani kolacji / ani gdy pili wodę, ani gdy piwo, ani gdy wódkę / ani w salach sądowych, ani podczas uczt / ani w domu pośród ścian czterech / ani w podróży w szczerym polu / I strachem grozą objęci, wściekali się, żeby się go wyzbyć /ale jeszcze silniej ich dusił swoimi żelaznymi kleszczami”[2].

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się