fbpx
fot. Aleksander Wityński
Patrycja Cembrzyńska luty 2019

Niech pieśni lecą przodem

Apollinaire twierdził, że „malować można czym się chce, fajkami, znaczkami pocztowymi, świecznikami, kawałkami ceraty”. Widzowi oglądającemu prace Piotra Lutyńskiego najpierw rzuca się w oczy to, że wykorzystuje on w swojej sztuce nieożywione elementy natury: pióra, muszle, źdźbła słomy, jaja (kurze, gęsie, strusie), zasuszone pszczoły i osy, a także wypchane zwierzęta.

Artykuł z numeru

Cenzura w Kościele

Cenzura w Kościele

Materiały pochodzenia zwierzęcego od dawna służą artystom, ale nie zawsze ich dzieła manifestują to w sposób bezpośredni. Jajek używa się jako spoiwa w malarstwie (tempera żółtkowa). Klejem otrzymywanym z kości albo kopyt zabezpiecza się płótna przed przesiąkaniem gruntu. Od zwierząt pochodzą niektóre pigmenty; bardzo kosztowną purpurę robiono ze ślimaków morskich z rodziny rozkolców, a koszenilę –  obecnie wykorzystywaną w przemyśle spożywczym – z wysuszonych i zmielonych czerwców kaktusowych (owadów z gatunku pluskwiaków).

Materialna strona dzieł sztuki zdradza wiele historii ze wspólnego życia ludzi i zwierząt, i nie są to budujące historie o międzygatunkowej miłości[1]. Analiza materii sztuki – choćby analiza chemiczna – pozwala odnaleźć odciśnięte w tej materii ślady przemocy człowieka wobec zwierząt. W warstwie przedstawieniowej obrazów także często kryje się gorzka prawda. W imię iluzji życia, dla sztuki, uśmiercono przecież wiele stworzeń. Tak powstawały choćby najlepsze ilustracje historii naturalnej. Dobrego przykładu dostarcza John James Aubudon (1785–1851), amerykański ornitolog i malarz, który aby jak najwierniej odwzorować naturę – stworzone przez niego podobizny ptaków rzeczywiście zadziwiają szczegółowością – zajmował się taksydermią, a także wykorzystywał ciała ptaków świeżo zabitych, upozowując je stosownie do potrzeb za pomocą drutów.

*

Piotr Lutyński, artysta sztuk wizualnych: malarz, rzeźbiarz, twórca instalacji, a także muzyk – członek Grupy Rdzeń, rozpoznaje własne uwikłanie w zawinienia sztuki wobec zwierząt. Pamięci zwierząt zamienionych w przedmioty estetyczne przez taksydermistów dedykował wystawę Rdzeń obrazu, którą na przełomie 2006 i 2007 r. można było oglądać w Galerii Muzalewska w Poznaniu. Znalazły się na niej dwa łowieckie medaliony – z daniela i jelenia szlachetnego – które artysta kupił na pchlim targu pod Halą Targową w Krakowie. Zawiesił je na lustrach. Widz musiał się w nich przejrzeć, oglądając trofea; schwytany w grę luster, musiał zobaczyć w sobie zwierzę.

Co to znaczy zachowywać się jak zwierzę, czuć się jak zwierzę, być traktowanym jak zwierzę, mieć zmysły wyostrzone jak zwierzę?

Historia, którą opowiada artysta, rozgrywa się między dwoma biegunami: śmierci i życia, w relacji do dwóch świętych: św. Huberta – patrona myśliwych, i św. Franciszka – patrona ekologów. Atrybutem pierwszego jest jeleń. O drugim przypominają świecące złotym blaskiem kolaże z wizerunkami zwierząt: Muzyka dla ryb oraz Święty Franciszek i skrzypek (według Giotta) – dwie „ikony troski”, wskazujące na konieczność uwzględnienia perspektywy zwierzęcej.

Polisemiczność przekazu uwydatniają dźwięki lasu, którymi artysta wypełnił przestrzeń galerii. Z głośników dobiegały odgłosy ryczących byków, ogłaszające czas godów. Bykom akompaniowały żywe świerszcze. W muzyce lasu zaklęte są siły witalne, ale trudno uciec od wrażenia, że ten osobliwy koncert zwierząt był koncertem żałobnym.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się