fbpx
Krystyna Miłobędzka fot. Piotr Skórnicki/Agencja Wyborcza.pl
Krystyna Miłobędzka fot. Piotr Skórnicki/Agencja Wyborcza.pl
Wojciech Bonowicz czerwiec 2025

Moi mistrzowie: Krystyna Miłobędzka

Przyzwyczajeni do enigmatyczności poezji Miłobędzkiej, musimy przyjąć, że i tym razem pozostaniemy w obszarze niepewności.

Artykuł z numeru

Nie jesteś swoją diagnozą

Te trzy krótkie utwory pochodzą z tomu zatytułowanego więcej nic (Lusowo 2025), zbierającego ostatnie poetyckie zapisy Krystyny Miłobędzkiej. Wiersze? No tak, wiersze – ale być może określenie „zapisy” czy „notatki” jest tu bardziej na miejscu. Sama poetka wielokrotnie mówiła o notatkowym charakterze swojej twórczości. Nawet jeśli jej „notatki” są efektem długiego procesu zastanawiania się, wykreślania, destylowania, w swoim charakterze pozostają spontaniczne, doraźne, pospieszne. Są bardzo mocno związane z chwilą – z poczuciem, że chwila się nam wymyka, a doznanie i pierwsza myśl bardzo szybko zamieniają się w coś innego. Czy w zapisie można jeszcze wrócić do tego, co go poprzedzało? – oto jeden z wielu dylematów tej poezji.

Wybrałem trzy utwory, w których pojawia się słowo „nadzieja”. Skłonił mnie do tego ostatni z cytowanych zapisów, najbardziej lapidarny, a przez to najmocniejszy. Może w ogóle jeden z najmocniejszych w całym tomie. Czyż nie dotyka on czegoś bardzo delikatnego, intymnego, co nosi w sobie każdy z nas i co w każdym z nas ożywa w chwilach słabości, bezradności, zagubienia? Jest coś, co nawet w takich chwilach trzyma nas przy życiu. Nadzieja? Nie, „to nie to słowo”, mówi poetka. To bardzo ciekawy zabieg. Słowo „nadzieja” zostaje tu zakwestionowane, unieważnione, jako nieadekwatne. A jednocześnie nie znika. Jest coś podobnego do nadziei, na co nie ma słowa. Jak dalece podobnego, nie wiadomo. Może odległego bardzo? A może całkiem bliskiego, tyle że zabarwionego inaczej, nieobciążonego tymi wszystkimi skojarzeniami, które gromadzą się wokół „nadziei”? W każdym razie doświadczenie, o którym mowa i któremu trzeba wyjść naprzeciw, jest bardziej z okolic nadziei niż rozpaczy. Nie jest nadzieją jako taką, ale coś je z nadzieją łączy.

Dwa pozostałe zapisy są jeszcze bardziej tajemnicze. Przyzwyczajeni do enigmatyczności poezji Miłobędzkiej, musimy przyjąć, że i tym razem pozostaniemy w obszarze niepewności.

Warto przy tym zauważyć, że ów obszar niepewności wyznaczany jest przez słowa najprostsze, najpowszechniejsze. Przyjrzyjmy się pierwszemu utworowi: „to ja które nie śmie mówić ty / spodziewa się ma nadzieję / że do kogoś jest podobne / śni te podobieństwa”. Wszystko, co tu zapisano, jest zrozumiałe – lecz czy jasne? Zapewne jest tu mowa o samotności, o niemożliwości przekroczenia jakiejś granicy. Ale jak właściwie rozumieć to wyznanie, że ja „nie śmie mówić ty”? Jak się ono łączy z ową nadzieją, że to ja „do kogoś jest podobne”? I co w tym przypadku oznacza „podobieństwo”? Wiele zależy od tego, co podłożymy pod słówko „ty”. Jeśli owym „ty” jest konkretny, bliski człowiek, cały wiersz staje się zapisem tęsknoty, zakłopotania, może straty. Jeżeli „ty” to Bóg, słowo „podobieństwo” odsyła nas do Księgi Genesis (ale też do twórczości uwielbianego przez Miłobędzką Leśmiana). Ale może też przecież chodzić o coś zupełnie innego: o poczucie niedopasowania, wyobcowania w otoczeniu, w którym „ja” nagle się znalazło. „Podobieństwo” oznaczałoby wtedy jakiś stopień utożsamienia i zadomowienia, a cały zapis byłby zapisem nieudanych prób zbliżenia i identyfikacji.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się