Jako całkiem mała dziewczynka marzyłam o tym, żeby zostać mamusią. Zabawa w dom i rodzinę była moją ulubioną. Lalki, wózki, wyobrażanie sobie, że karmię „dzieci”, chodzę z nimi na spacery, rozmawiam z nimi. I muszę przyznać szczerze, to pragnienie nigdy mnie nie opuściło – kiedy dostałam w ramiona nowo narodzoną córeczkę, poczułam, jak realizuje się to dziecięce marzenie. Naiwne być może, ale naprawdę tak było.
W tym roku minęło 21 lat, od kiedy po raz pierwszy przytuliłam swoje pierwsze dziecko. Potem urodziły się jeszcze moje dwie córki, z których jedna jest dziś nastolatką, a druga ośmiolatką. Można więc powiedzieć, że wciąż doświadczam całego wachlarza radości, smutku, strachu, sukcesów i wszystkiego, co wiąże się z rodzicielstwem. Zaliczyłam już nawet wyfruwanie z gniazda.
I choć nigdy, przenigdy nie startuję do młodych matek z mądrościami na temat tego, który moment jest najtrudniejszy, a kiedy bywa łatwiej, to gdy słyszę takie rozmowy, zaczynam szperać w swojej pamięci i zastanawiać się nad tym, co dla mnie było trudne i na jakim etapie. Czy kiedykolwiek czegoś żałowałam? Czy czasem wyobrażam sobie, jak wyglądałoby moje życie bez dzieci?
Choć dziś, na szczęście i w końcu, dużo mówi się o „macierzyństwie bez lukru”, to mam wrażenie, że i tak bywa ono demonizowane. I żeby nie było – wiem, jak to jest spać w nocy trzy godziny, bo dziecko jest przewlekle chore, i na drugi dzień biec z uśmiechem na twarzy do pracy, wiem, jak to jest przekraczać granice swojego zdrowia, jak to jest się zamartwiać, bo dziecko ma operację. Byłam tam i wciąż tam jestem. Jednocześnie jestem też tu, gdzie mogę uczyć się cierpliwości, gdzie słyszę codziennie „kocham cię, mamo”. Jestem tu, gdzie trzeba znowu uczyć się tabliczki mnożenia, kupować mundur harcerski albo pierwszy bilet na samodzielny przejazd tramwajem przez miasto. Jestem świadkiem pierwszych przyjaźni i pierwszych bolesnych rozczarowań. Czasem mogę wziąć za rękę i coś poradzić, a innym razem zupełnie nie wiem, co powiedzieć. Bywam zainteresowana, a czasem bardzo, bardzo zmęczona i zirytowana. Bywam niemiła, bywam niefajna, ale mogę powiedzieć jedno: kocham i umiem przepraszać.
Czego mnie nauczyły moje dzieci? Przede wszystkim ukształtowały mój charakter: ustawiły wagonik na właściwych torach i nieświadomie pilnują, by się nie wykoleił. To dla nich wstawałam, choć bardzo nie miałam siły. To dla nich jakoś się trzymałam, gdy chciało się płakać. Dla nich chciałam lepszego życia, czystszego powietrza, spokojniejszych dróg i bezpiecznych przygód. Dla nich wciąż się uczę o ptakach, drzewach, innych krajach. Chcę jak najdłużej być na bieżąco, kroczyć z nimi ramię w ramię, jako mama, jako ich przyjaciel.
Jestem krytyczna wobec siebie i pełna wątpliwości. Wiele, być może zbyt wiele, sobie zarzucam, mam do siebie pretensje, a moje wewnętrzne „ja” nieustannie powtarza: „Możesz to zrobić lepiej”. Jednocześnie wiem, jak bardzo się staram i że po prostu chcę dla nich dobrze.