fbpx
fot. Przemek Wierzchowski/Agencja Gazeta
Agata Michalak czerwiec 2018

Lokalnie, sezonowo, smacznie

Zaledwie pięć gatunków zbóż – pszenica, ryż, kukurydza, proso i sorgo – dostarcza nam 60% energii, chociaż historia ludzkości zna ich ponad 7 tys. Dlaczego to może stanowić problem?

Artykuł z numeru

Kochać, uprawiać, chronić

Kochać, uprawiać, chronić

Kupując żywność, dokonujemy codziennych wyborów. Myliłby się ten, kto by sądził, że to decyzje o nikłym znaczeniu, podyktowane tylko naszym gustem, stanem zdrowia czy sentymentem do określonych produktów. Płacąc w sklepie spożywczym, opowiadamy się nie tylko za konkretnymi markami czy wytwórcami – a więc wspieramy gospodarkę kraju producenckiego – lecz także za sposobami i tempem rozwoju owej gospodarki.

Wydaje się to oczywiste w przypadku zakupów dokonywanych u zaprzyjaźnionych sprzedawców czy w ulubionych sklepach – wspieramy określone osoby, z chęcią przyczyniamy się do tego, że dany ser jest w stałej ofercie osiedlowego spożywczaka. Obraz ten komplikuje się jednak, gdy spojrzymy na nasze wybory w szerszej skali. Gdy oddalając się od naszego miejsca zamieszkania, jak byśmy klikali symbol pomniejszenia przy lupce Google Maps, zechcemy spojrzeć globalnie na to, skąd leci, jedzie i płynie do nas jedzenie, możemy przygotować się na zaskoczenia.

Talerz niespodzianek

Najwięcej z nich czeka nas w przypadku generycznych produktów – nieopatrzonych etykietami, o trudniejszym do ustalenia pochodzeniu. Na przykład chleb, podstawa co najmniej dwóch dziennych posiłków wielu Polaków, na pewno wypiekany jest w mieście, w którym go kupujemy. Czy jednak wiemy, skąd pochodzi mąka, z której go zrobiono? A ziarno użyte do jej produkcji? Znacznie częściej, niż byśmy sądzili – z Ukrainy, a także Czech i Słowacji, które w 2016 r. dostarczyły Polsce odpowiednio 151 tys. t kukurydzy i 577 tys. t pszenicy. A czy wiemy, gdzie i na jakim podłożu rosła sałata, którą dla urozmaicenia diety przykrywamy kromkę chleba? To, czy pomidor, którego plaster wieńczy naszą kanapkę, wyrósł na polskiej czy hiszpańskiej ziemi, zależy w dużej mierze od sezonu, ale już to, gdzie dojrzewało coraz bardziej lubiane awokado, pozostaje pewne: co najmniej 2 tys. km stąd. Dociera do nas od największych eksporterów do Europy – odległych Peru, Chile i Meksyku lub z nieco tylko bliżej położonych Izraela i Hiszpanii. Wędlina na kanapce to już w ogóle wielka niewiadoma – o ile nie kupujemy certyfikowanych, ekologicznych mięs ze znanego źródła, trudno jest mieć pewność, czym tak naprawdę żywiono kurczaka, którego tuszka spoczywa teraz w naszej lodówce, oraz czy rzeczywiście szynka drobiowa składa się w takim stopniu z mięsa indyka (a nie np. MOM-u, czyli mięsa oddzielanego mechanicznie), w jakim deklarują sprzedawca i producent. Śniadanie popijamy kawą – oczywiście z upraw południowoamerykańskich lub afrykańskich. Jeśli lubimy pić ją z mlekiem krowim, najpewniej mamy do czynienia z pasteryzowanym produktem wyprodukowanym w Polsce, jeśli jednak wolimy wersję roślinną, bo leży nam na sercu dobrostan zwierząt (albo na żołądku źle strawiona laktoza), najpewniej znów kupujemy pośrednio którąś z roślin uprawianych na wielkich plantacjach w dalekim świecie: soję, ryż, owies, owoce migdałowca lub palmy kokosowej. Karmiąc się tymi w założeniu zdrowszymi alternatywami dla mleka, często przy okazji pochłaniamy też rozmaite dodatki, takie jak stabilizatory, których obecność wymuszona jest handlową trwałością produktu, i substancje wzbogacające w założeniu mające uzupełnić braki witamin i minerałów w naszej diecie. Najlepiej byłoby jednak dostarczać ich sobie po prostu wraz ze zrównoważonymi posiłkami…

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się