Szeroka publiczność kojarzy dziś sztukę AI z takimi popularnymi aplikacjami do generowania obrazów jak Dall-E lub Midjourney. Nie zdaje sobie na ogół sprawy, że za pomocą sztucznej inteligencji już od połowy XX w. tworzy się obrazy imitujące artystyczne dokonania człowieka. Wśród pionierów takiego zastosowania AI wymienić należy przede wszystkim Michaela Nolla – amerykańskiego inżyniera, który od lat 60. eksperymentował z algorytmami do kreowania czarno-białych obrazów abstrakcyjnych. Istotną postacią jest tu również Harold Cohen, brytyjski artysta, który w latach 70. porzucił malarstwo, żeby skupić się na wieloletnim projekcie AARON. W jego ramach stworzył serię programów, które początkowo również generowały tylko obrazy abstrakcyjne, ale już w latach 80. okazało się, że dają sobie one radę również z przedstawieniami figuratywnymi.
Prace powstałe dzięki AARON-owi wielokrotnie pokazywano w galeriach i renomowanych muzeach, takich jak Tate Modern w Londynie, gdzie wciąż można je zobaczyć na wystawie stałej. Reakcja środowiska artystycznego na podobne eksperymenty pozostawała jednak bardzo umiarkowana. Nawet gdy w 2024 r. Whitney Museum – jedna z najbardziej prestiżowych instytucji wystawienniczych w Nowym Jorku – zorganizowała wystawę retrospektywną AARON-a, wydarzenie to nie miało takiej wagi, jaką chciałoby się mu przypisać. Ekspozycja pojawiła się na fali wzmożonego zainteresowania AI i była ukłonem w stronę szerokiej publiczności. Trudno uznać, że oddawała faktyczne znaczenie AARON-a lub innych podobnych projektów dla rozwoju sztuki współczesnej.
Tego typu realizacje miały oczywiście swoich entuzjastów, środowisko i instytucje, jednak nurt życia artystycznego raczej nie zaprzątał sobie nimi głowy i traktował je jako ciekawostkę. Funkcjonowały zawsze na marginesie.
Zresztą nic w tym dziwnego. Rozwój sztucznej inteligencji przypadał na niezwykle bujny okres w historii sztuki. Od lat 60. do lat 90. XX w. dokonywała się w niej rewolucja, popularność zdobywały nowe nurty (od konceptualizmu przez transawangardę po sztukę relacyjną) i środki wyrazu (m.in. performance, instalacja, wideo). Wiele z nich podważyło przekonanie o tym, że głównym zadaniem artysty jest tworzenie obrazów. W tym świetle projekty takie jak te autorstwa Nolla czy Cohena – które sprowadzały się do uczenia komputerów, jak imitować malarstwo tworzone ręką człowieka – nie oferowały nic ciekawego. Proponowały schematyczne, oparte na bardzo opatrzonych stylistykach obrazki, które mógłby wykonać przeciętny uczeń liceum plastycznego. Zarówno pod względem intelektualnym, artystycznym, jak i rynkowym nie mogły one konkurować z progresywną sztuką.
Wydaje się więc, że dla wzrostu zainteresowania sztuką AI – także w samym świecie sztuki – więcej niż artyści zrobiły mainstreamowe media. Uświadamiały one szerokim kręgom użytkowników, że za interfejsem wielu aplikacji i urządzeń coraz częściej kryją się algorytmy, które mają pewną autonomię w swoim działaniu. Budując atmosferę zbliżającej się katastrofy, przedstawiano AI jako technologię, której funkcjonowania nie rozumieją nawet jej twórcy i która zacznie działać w swoim interesie. Apogeum narracje te osiągnęły w 2023 r. Z jednej strony na całym świecie mówiono wtedy o wypadkach powodowanych przez prototypowe autonomiczne samochody, a z drugiej strony komentowano strajki hollywoodzkich scenarzystów i aktorów, którzy obawiali się – skądinąd zasadnie – że w dużej mierze ich praca zostanie zastąpiona przez maszyny. Świat sztuk wizualnych zaczął z większym zainteresowaniem przyglądać się AI, gdy portale internetowe i media społecznościowe zaczęły informować, że skutki działania tej technologii często okazują się lepsze od twórczości ludzi. Obrazy wygenerowane przez sztuczną inteligencję osiągają całkiem niezłe rezultaty na aukcjach sztuki i – analogicznie do programu do gry w szachy, Deep Blue, który w 1997 r. pokonał Garriego Kasparowa – wygrywają konkursy artystyczne. Po raz pierwszy AI rzeczywiście wywołało dyskomfort środowiska artystycznego.