fbpx
Joan Didion / fot. Lisa Carpenter/Writer Pictures
Zadie Smith kwiecień 2022

Joan Didion i przeciwieństwo magicznego myślenia

W wielu kwestiach: osobistych, politycznych, estetycznych, można się z Didion nie zgadzać. Pozostaję natomiast jej wdzięczna za Dryfując do Betlejem, które mi pokazało, że kobieta może się wypowiadać bez asekurowania się, bez pozyskiwania sympatii, bez dbałości o miłe wrażenie, a nawet bez wątpliwości.

Artykuł z numeru

Neuronauka i neurobzdury

Czytaj także

Michał Choiński

Kronikarka Ameryki

Twórczość Joan Didion ma tę szczególną cechę, że najbardziej ironiczne sformułowania autorki są dzisiaj odczytywane na serio, a  prowokacje dokonywane jak najbardziej na serio są traktowane z  przymrużeniem oka. Całkiem możliwe, że kiedy przedmiotem naszego zainteresowania jest ludzka skłonność do złudzeń, z czasem zaczynamy tę predyspozycję wyzwalać w innych, chociaż staraliśmy się ją przecież zdefiniować i objaśnić. Bo jak inaczej wytłumaczyć to przedziwne przekręcanie sensu? „Opowiadamy sobie historie, żeby żyć”. Zdanie, które miało być oskarżeniem, zmieniło się w osobiste credo. Podobnie jest z „myśleniem magicznym”. Myślenie magiczne to myślenie zaburzone, które widzi przyczynowość tam, gdzie jej nie ma, myli jednostkowe emocje z rzeczywistością, nakłada – Didion ujmuje to znakomicie w White Album – „linię narracji na całkiem odmienne obrazy”. Pomijając jednak krańcowość żałoby, zaburzenie to nie było na ogół udziałem Didion.

Jej hasło brzmiało: „Przyglądać się hasłom!”. Była nadzwyczaj czujna wobec słów, których używamy do wyrażania naszych podstawowych zamierzeń i przekonań – „czujna” w znaczeniu „podejrzliwa”.

Radykalnie unowocześniła Hemingwayowski „detektor bredni” i badała nim dyskurs publiczny, sprawdzając, ile tam prawdy, ile zaś ułudy. Posługiwała się w tym celu również własnymi zdaniami. Ponowna lektura odsłania jej bezwzględną uszczypliwość, której nie złagodził upływ lat. Może właśnie dlatego wciąż łatwiej jest patrzeć na fotografie Didion, niż ją czytać. Ze zdjęć emanuje niezaprzeczalna aura, teksty natomiast są przeprowadzaniem sekcji, bezlitosnej analizy naszych najulubieńszych zamiarów i poglądów, naszych haseł. Inaczej mówiąc, podczas gdy wszyscy zgodnie sączyli kool-aid, Didion trwała przy coca-coli i papierosach: „»Rodzic powinien wziąć na siebie zadanie interpretacji mitów – doradzała Letty Cottin Pogrebin w okazowym egzemplarzu czasopisma »Ms.«. – Każdą baśń czy opowieść można zrehabilitować, krytycznie interpretując jej partie swojemu dziecku«. Inni analitycy literaccy obmyślili metody rehabilitowania innych książek: Isabel Archer z  Portretu damy nie musi już być ofiarą własnego idealizmu. Może się stać ofiarą seksistowskiego społeczeństwa – kobietą, która »zinternalizowała konwencjonalną definicję żony«. Narratorkę powieści The Company She Keeps Mary McCarthy można z kolei postrzegać jako »zniewoloną, ponieważ uparcie poszukuje swojej tożsamości w mężczyźnie«”.

Cytat pochodzi z  bardzo zabawnego i bardzo kłopotliwego eseju The Women’s Movement (Ruch feministyczny) z 1972 r. Cóż to za ożywcze doświadczenie: patrzeć, jak Didion bierze pod nóż zestaw ideologicznych i  estetycznych banałów, które przez minionych 50 lat jeszcze się utrwaliły! Teraz jednak, kiedy takie metody odczytywania tekstów nie uchodzą już za absurdalne – a co więcej, kiedy zakorzeniły się nie tylko na uniwersytetach czy w wydawnictwach, ale też w naszych głowach – trudno dosłyszeć zgryźliwy ton eseistki: „Tym z nas, których wciąż zajmowało przede wszystkim badanie rozróżnień i dwuznaczności moralnych, analiza feministyczna mogła się wydawać nader ciasnym i niespójnym determinizmem”. Jaki los spotyka Didion, gdy ciasny i niespójny determinizm opanowuje nie tylko ruch feministyczny, ale i cały świat? Otóż zwodzimy samych siebie: przetwarzamy ją na swój obraz. „Uciśnieni mają prawo organizować się wokół swojego ucisku, tak jak go postrzegają i definiują”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się