Myślę o tym intensywnie, patrząc na moją najstarszą, dorosłą już córkę, która skarży się, że „nikt dziś nie chce wychodzić”, bo wszyscy spędzają więcej czasu online niż offline.
Doceniam internet, moje zawodowe życie dzięki niemu ma rację bytu, lecz inspiracji szukam zdecydowanie poza nim. To właśnie offline daje mi paliwo do tworzenia i działania. Możesz obejrzeć 10 tutoriali kucharskich, a na końcu okazuje się, że i tak więcej zapamiętasz na warsztatach kulinarnych, kiedy ktoś weźmie cię za rękę i pokaże, jak pokroić warzywa w julienne.
Przeprowadzając się z miejsca na miejsce, za każdym razem liczyłam na to, że będę miała fajnych sąsiadów. Fajnych, czyli jakich? Ano takich, jacy są obok, ale nie za blisko, takich, co w razie czego pomogą, przy czym sami nie będą się bali poprosić o pomoc, gdy przyjdzie potrzeba. Chęć wzajemnego wsparcia przy jednoczesnym poszanowaniu własnych granic to dla mnie wartość dobrego sąsiedztwa. Życzliwość, szacunek i chęć życia w harmonii.
Wychowałam się w bloku na warszawskim Grochowie, gdzie wszyscy mówili sobie „dzień dobry”. Na klatce sąsiedzi się znali, mniej więcej wiedzieli, gdzie kto pracuje, czym się zajmuje i kogo można poprosić o pomoc (a kogo absolutnie nie). Nie idealizuję przeszłości, bo, wiadomo, różnie bywało, ale mieszkali tam ludzie, którzy sobie pomagali, wspierali się, odwiedzali, kolegowali, nawet ze sobą przyjaźnili. Te relacje trwały czasem nawet całe życie. Wychowana w takim otoczeniu, szukałam czegoś podobnego, gdy dorosłam. Na początku nawet się udawało. Później zamieszkałam na lata w miejscu, gdzie sąsiedzi uciekali na swój widok. Im dłużej trwał ten stan, tym bardziej go nie rozumiałam. Zupełnie tak, jakby każde mieszkanie było samotną wyspą. Jest taki profil na Instagramie, który nazywa się polish_nostalgia. 95 tys. obserwujących zdjęcia i filmy z lat 80. i 90., kiedy byliśmy dziećmi. Miliony (sic!) wyświetleń. Wśród nich nagranie z urodzin w latach 90.: pełna chata dzieciaków i dorosłych, impreza w mieszkaniu, oranżada na stole, balony. Luz, wolność i swoboda. Lajkujemy, piszemy o tym, że tęsknimy za tamtymi czasami.
A ja Ci mówię: wciąż możesz tak żyć. Wciąż możesz mieszkać w bloku, gdzie jest zielone podwórko ze starymi drzewami, trzepakiem, placem zabaw i boiskiem.
Możesz mieć sąsiadów, z którymi zamienisz słówko lub dwa na klatce schodowej, którzy w razie nagłej potrzeby odbiorą Twoją przesyłkę, a Ty wyprowadzisz im psa, kiedy grypa położy ich na łopatki. Możesz rozmawiać w sklepie osiedlowym, możesz mieć dzieci w szkole rejonowej, gdzie będą chodzić do klasy ze swoimi kolegami z podwórka, a po szkole bawić się i chodzić do sklepiku po cukierki.
Takie miejsca wciąż istnieją, ludzie w nich żyją normalnie, niby tak jak kiedyś, choć przecież dużo lepiej, bo i podwórko jest wyremontowane, i nowe nasadzenia zrobione, są i plenerowe siłownie. Mieszkam w takim miejscu. Po latach lepszych lub gorszych sąsiedzkich doświadczeń mam wreszcie to, co lubię.