fbpx
(fot. Thurston Hopkins / Picture Post / Hulton / Getty)
Joanna Jędrusik listopad 2021

Jaki kraj, takie pożycie

Samotność, brak czasu, złe warunki ekonomiczne czy internetowe aplikacje – to najczęściej wskazywane źródła recesji seksualnej. Zamiast szukać winnych, może warto się zastanowić nad pytaniem: jaka ilość seksu jest wartością właściwą i pożądaną?

Artykuł z numeru

Oswajanie samotności

W mediach coraz częściej pojawia się temat recesji seksualnej. Termin wzięty z makroekonomii pasuje jak ulał do nazwania tego zjawiska: zamiast spadku aktywności gospodarczej opisuje spadek aktywności seksualnej. Zaczęło się w 2018 r. od głośnego artykułu Kate Julian w „The Atlantic” pt. Why Are Young People Having So Little Sex? (Dlaczego młodzi ludzie tak rzadko uprawiają seks?), potem powstawały następne, nierzadko opatrzone niepokojącymi i clickbaitowymi nagłówkami teksty o tym, że kolejne pokolenia ludzi coraz rzadziej pozwalają sobie na intymność. Co ważne, recesję seksualną prawie zawsze ukazuje się jako zjawisko negatywne, a w artykułach punktuje winnych.

Sprawa jest jasna – nie uprawiasz seksu, nie masz na niego ochoty, wpisujesz się w negatywny trend, coś z tobą nie tak, być może jesteś chory lub zaburzony. Nie ma przy tym jasnych wytycznych, jaki seks trzeba uprawiać ani w jakiej ilości, żeby zaliczać się do normalnej, zdrowej części populacji. Każdy musi sam zrobić sobie łóżkowy rachunek sumienia. W codzienności przesyconej obrazami i tematyką seksu większości z nas sumienie będzie podpowiadało, że uprawiamy go za mało.

Owszem, recesja seksualna to fakt. Dane z amerykańskiej General Social Survey wskazują, że 23% Amerykanów między 18. a 29. rokiem życia nie uprawiało seksu w ciągu ostatniego roku, w dodatku ta liczba podwoiła się między 2008 a 2018 r.

Z kolei według brytyjskiej National Survey of Sexual Attitudes liczba kobiet, które deklarowały, że nie uprawiały seksu w ciągu ostatniego miesiąca, wzrosła z 23% w 2001 r. do 29% w 2012 r., a aktywność seksualna mężczyzn spadła między 2001 a 2012 z 74% do 71%. Dane z innych krajów rozwiniętych są zgodne z tymi trendami, w dodatku tendencja jest szczególnie widoczna w młodszych grupach wiekowych. Z badań seksualności Polaków prowadzonych pod kierownictwem prof. Zbigniewa Izdebskiego wynika, że również w naszym kraju ilość osób aktywnych seksualnie spadła o dziesięć punktów procentowych między 1997 a 2017 r., a z ostatnich badań przeprowadzonych w 2020 r. dowiemy się np., że niezadowolenie z seksu wzrosło najbardziej w grupie osób w wieku 18–29 lat.

Dla państwa i decydentów recesja seksualna to problem systemowy. Wiadomo, że przekłada się na wskaźniki urodzeń, a rządzącym, w dobie kryzysu demograficznego i starzenia się społeczeństw, zależy na zwiększeniu liczby najmłodszych obywateli. W dodatku naukowcy są zgodni, że aktywność seksualna ma dobroczynny wpływ na nasze zdrowie i dobrostan psychiczny. Skoro obywatel, który uprawia seks, jest zdrowszy, to jest dla państwa mniej kosztowny – ochrona zdrowia czy ZUS sporo na nim oszczędzą. Oszczędzą także pracodawcy, w końcu niezadowolony z życia, chorujący pracownik jest mniej wydajny i częściej idzie na zwolnienia. Seks to przecież samo zdrowie: regularnie uprawiany, zmniejsza ryzyko chorób układu krążenia, depresji czy raka prostaty, poprawia odporność, działa korzystnie na nasze samopoczucie, obniża poziom stresu, poprawia jakość snu.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się