fbpx
fot. D. Żuchowicz/Agencja Gazeta/il. T. Piotrowski
Mirosław Wlekły lipiec-sierpień 2017

Głównie dla podróży

Gdyby Halik zaczynał podróżować teraz, pewnie nikt by o nim nie usłyszał. A może jednak tak…

Artykuł z numeru

Kim jestem, kiedy podróżuję?

Kim jestem, kiedy podróżuję?

W podróży jestem reporterem. Ostatnio niemal wszystkie moje wyjazdy związane są z pracą zawo­dową. Tak było w przypadku Domi­nikany, choć znajomym trudno było w to uwierzyć. Wcale im się nie dziwię: nie ma drugiego tak bardzo kojarzącego się z wakacjami kraju. Tymczasem pisząc książkę All inclusive. Raj, w którym seks jest bogiem, jeździłem tam nie po to, aby leżeć na plaży, lecz słuchać przerażają­cych historii. Kiedyś było inaczej: na studiach i krótko po ich ukończeniu podróżowałem, by oglądać świat, poznawać ludzi, uczyć się języków, a przy okazji zbierałem materiały do pierwszych tekstów. Teraz to reportaż jest najważniejszy, ale tak naprawdę niewiele się zmieniło. Bo w pracy reporterskiej też wciąż reali­zuję tamte młodzieńcze cele.

*

Tony Halik przecierał szlaki, był pionierem. Oczywiście nie takim jak David Livingstone, Alexander von Humboldt czy choćby Kazimierz Nowak. Nie odkrywał nowych miejsc, nigdzie nie docierał jako pierwszy człowiek i nawet kiedy peruwiańska prasa donosiła w 1976 r., że odnalazł Vilcabambę, ostatnią stolicę Inków, to zaraz okazało się, że przecież ponad pół wieku wcześniej zrobił to Hiram Bingham, a Halik wraz z Elżbietą Dzi­kowską byli po prostu pierwszymi po latach ludźmi i pierwszymi Polakami, którzy tam dotarli. A jednak uważam Halika za odkrywcę. Odkrywał przed nami, szarymi widzami Telewizji Pol­skiej lat 80., lasy tropikalne Amazonii, pustynie Afryki i wyspy, gdzie zawsze świeci słońce, gdy wielu z nas marzyło o choćby jednej w życiu eskapadzie do Czechosłowacji lub NRD. Miejsca z filmów Halika były dla nas nie­osiągalne i wydawały się wręcz niemożliwe. Myślę, że właśnie dlatego program Pieprz i wanilia cieszył się wtedy zainteresowaniem dzieci (bo jako dziecko Halikiem się zachwy­ciłem): był jak bajka – tak nierealny, magiczny i kolorowy. W dodatku Halik przecierał szlaki polskim reporterom – pracował dla magazynu „Life” i tele­wizji NBC – jeszcze zanim świat usły­szał o Kapuścińskim.

A jednak Halik, mam takie wra­żenie, reporterem został głównie dla podróży. Nie interesował się wielką polityką, nudziła go. Najpewniej nie doceniał tych wszystkich spotkań, wywiadów z osobowościami ówczes-nego świata: Perónem, Castro, Torri­Josem

 

Herrerą, Nixonem, Breżniewem, Tito, Echeverríą. I nawet gdy w Polsce, kilka lat po powrocie z Ameryki Łaciń­skiej, zastał go stan wojenny, to nie mógł, a może nie chciał go zrozumieć, i nie miał też zamiaru opowiadać się po żadnej ze stron. Żył swoimi podró­żami i wciąż spełniającymi się marze­niami. Miał predyspozycje, by zapa­miętano go jako świetnego korespon­denta telewizyjnego (niech wspomnę choćby 2 października 1968 r., kiedy on i Oriana Fallaci zostali ranni na meksykańskim placu Tlatelolco). Nawet Kapuściński uważał, że Halik miał wszystkie cechy rasowego repor­tera. Były to według niego: życzliwość do ludzi, ciekawość świata i dzienni­karska pracowitość. Jednak Halik od reporterki wolał podróże. Zamienił jedno na drugie, gdy tylko pojawiła się ku temu okazja. Mimo że oznaczało to zamianę NBC na TVP. Powrót do Polski w drugiej połowie lat 70. stał się okazją do prowadzenia klasycz­nego programu podróżniczego. Przy­gotowując kolejne odcinki Tam, gdzie pieprz rośnie, wreszcie mógł robić to, co najbardziej lubił, zamiast męczyć się rozmowami z nudnymi politykami. Jego nastawienie świetnie oddaje widokówka, którą wysłał w 1969 r. swojej matce do Elbląga. Na odwrocie: Rio de Janeiro. W tamtych latach NBC każdego miesiąca posyłało Halika do innego kraju świata, a on pisał, że jest szczęśliwy, bo wreszcie wyjeżdża na kilka miesięcy do swoich lasów Ama­zonii, by poszukiwać nieznanych indiańskich plemion. To była jego prawdziwa pasja.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się