fbpx
fot. Coronel G on Unsplash
fot. Coronel G on Unsplash
Karol Kleczka

Franciszku, odbuduj

Przetopili pierścień i zaczął się teatr żałoby, ceremonia ostatniej drogi papieża Franciszka. Zgromadzony na Pl. Św. Piotra tłum większy niż zazwyczaj, pożegna papieża kochanego przez Patti Smith i Rebeccę Solnit, a wytykanego przez katolickich hierarchów. Ile zostaje po 12 latach pontyfikatu?

Czytaj także

Tomáš Halík

Dlaczego popieram Franciszka

Janusz Poniewierski

Janusz Poniewierski

Odważmy się marzyć

Karol Kleczka

Papież Franciszek i jego wrogowie

Papież miał w zwyczaju budować homilie i katechezy na kanwie trzech punktów, które należy zapamiętać, i to szalenie przydatny system. Spróbuję tak poprowadzić to podsumowanie.

Prostota

Franciszek był pierwszy. Nie tylko dlatego, że był pierwszym papieżem noszącym to imię, a od pierwszego dnia pontyfikatu komentatorzy zastanawiali się czy chodzi raczej o pielgrzymującego do Indii i Japonii Franciszka Ksawerego, czy o Franciszka Borgiasza, obaj wszak byli współbraćmi z Towarzystwa Jezusowego 266. biskupa Rzymu. Oczywistą opcją był też Biedaczyna z Asyżu. Jorge Mario Bergoglio już wkrótce pokazał, że z trzech powyższych kandydatur, ta trzecia postać była mu najbliższa – ideałem kolejnego papieża była bowiem prostota.

Od początku pontyfikatu mierzył się z krytyką bardziej konserwatywnych komentatorów życia Kościoła, przywiązanych do jego poprzednika, Benedykta XVI postrzeganego jako strażnika tradycji, choć dokonał na niej jednej z ciekawszych transgresji, rezygnując z posługi piotrowej. Już początkowe gesty papieża pokazały, że nie jest przywiązany do dóbr materialnych, krytycy wytykali mu wręcz dziadostwo. Rezygnacja z apartamentu, prosty krzyż i szaty, znoszone buty, przypisywane Franciszkowi słowa o „końcu karnawału”, gdy po wyborze nie założył tradycyjnej czerwonej peleryny z gronostajami, tylko wyszedł do ludzi w białej sutannie – niechętni papieżowi widzieli w tych drobnostkach działania pod publikę.

Wiele innych gestów jak np. umycie i ucałowanie stóp uchodźców (!), kobiet (!!) i muzułmanów (!!!) były odbierane jak zamach na wiarę. Pojawiały się nawet i takie głosy, które podważały ważność pontyfikatu Franciszka.

Franciszek był jednak pierwszy również w nieco mniej symbolicznych, a po prostu praktycznych zakresach. Jako pierwszy papież uznał, że rozwodnicy znajdujący się w ponownych związkach małżeńskich mogą przystępować do komunii. Jako pierwszy przyznał też, że związki osób tej samej płci mogą być błogosławione. Wreszcie jako pierwszy dał realną władzę kobietom w Watykanie. Papież budował swój pontyfikat, biorąc pod uwagę realne warunki życia ludzi w XXI w., nie zaklinał rzeczywistości, lecz na nią odpowiadał. Pokazywał, że rzeczy, które dotychczas stanowiły Rubikon nauki społecznej i moralnej Kościoła są do przekroczenia – z uwagi na drugiego człowieka. Kościół można zmieniać, wystarczy stać twardo na ziemi.

Perspektywa

Franciszek był też pierwszym papieżem z Ameryki Południowej, oraz pierwszym papieżem jezuitą. Dużo tu pierwszeństwa, jakby zmarły Ojciec Święty papiestwo budował na nowo. Wrażliwość na sytuację ubogich nie była wyłącznie etykietą, ale realnym programem papieża, dla którego kluczową kategorią teologiczną był lud. Nie bezimienna masa, ale prawdziwy podmiot wiary Kościoła.

Kierowanie się głosem ludu wymaga odpuszczenia sprawstwa hierarchii na rzecz społeczności, osłabienie władzy kleru na rzecz laikatu. I ten pontyfikat konsekwentnie to realizował: synod o synodalności (i wcześniejszy synod o Amazonii) zainicjował prawdopodobnie najważniejszą zmianę Kościoła od II Soboru Watykańskiego. Jest nią demokratyzacja władzy wprowadzona w proces decyzyjny, realne przekazanie inicjatywy wiernym. Franciszek przestawił kurs Kościoła, dowartościowując odpowiedzialność świeckich, choć niekiedy to ledwie pierwiosnki. Myśląc o synodalności, nie sposób jednak zapomnieć, że ma ona kilka oblicz. Znajomy zwrócił mi uwagę, że pontyfikat Franciszka „przyklepał” tylko jego złe wyobrażenia o Kościele jako instytucji do zreformowania niemożliwej. Demokratyzacja wydarzy się tylko wtedy, gdy zaangażują się w nią także lokalni biskupi. Szczególnie emblematyczny staje się np. opór abp. Marka Jędraszewskiego, który prace synodalne w archidiecezji krakowskiej właściwie storpedował przez wyciszenie.

Choćby takie przykłady pokazują, że do rewolucji jeszcze daleko, ale bez Franciszka warunków dla zmiany by nie było.

Postawienie na lud było szczególnie widoczne również w kwestii osób skrzywdzonych seksualnie. Dotychczasowa polityka Kościoła – pomimo pewnych działań naprawczych podjętych przez poprzednich papieży – była nieefektywna. Zwołany przez papieża specjalny szczyt poświęcony temu skandalicznemu złu był miejscem, w którym Kościół po raz pierwszy tak mocno postawił w centrum ofiary. Papież wprowadził także motu proprio Vos estis lux mundi, pozwalające rozliczać biskupów z tuszowania pedofilii, co doprowadziło do szeregu dochodzeń również wobec polskich hierarchów.

Takie wsłuchanie się w lud widać było szczególnie w poruszającym momencie pontyfikatu, jakim była pielgrzymka do Chile. Papież jechał do kraju będącego miejscem olbrzymiego skandalu seksualnego z udziałem jednego z najbardziej prominentnych księży. Miał tam mianować na biskupa księdza zaangażowanego w krycie przestępcy, ale na skutek gorących protestów świeckich i rozmowy z ofiarami, papież publicznie wycofał się z powziętego zamiaru. Przyznam szczerze, że był to jedyny moment, w którym widziałem następcę św. Piotra, który przyznaje się do błędu, co niewątpliwie stanowi wyraz nietuzinkowości pontyfikatu Franciszka.

Perspektywa ludu wiąże się w naturalny sposób z jezuityzmem Bergoglia. Teologia rozeznania kieruje uwagę do konkretnego człowieka, w jego bardzo szczególnej i niepowtarzalnej sytuacji życiowej, nie traktując jej jako zadanej raz na zawsze, ale odnosząc do czasu i przestrzeni. Jezus nie spotyka jawnogrzesznicy w ogóle, ale w danym momencie. Widzi, że raz uczynione zło, grzech, nie skreśla całego życia. Tą drogą podążał papież: nie potępiał, ale słuchał – i wzywał do tego innych.

Prawda

Odbiór pontyfikatu pokazał, że dekada Franciszka stanowiła niezły warsztat nauki o fake newsach. Na bieżąco śledziłem przypisywanie papieżowi rzeczy, których nie mówił i nie robił, dość liczne ataki medialne czy personalne ze strony duchownych. Dwukrotnie skierowane przez grupę niechętnych Franciszkowi kardynałów dubia, czyli wątpliwości względem proponowanej wykładni doktryny, stawiały papieża w stan podejrzenia o popełnienie herezji. Spór z ekskomunikowanym w 2024 r. arcybiskupem Viganò oraz obraźliwa kampania rozkręcana przez medialnego podwładnego Donalda Trumpa Steve’a Bannona – w szczególnie gorących okresach ilość kłamstw o Franciszku zdumiewała, a przedostawały się one również na grunt polskiego katolicyzmu z dużą łatwością. Papież zdecydowanie nie grał w drużynie kościelnych konserwatystów, korzystających niekiedy także z podłych środków, nawet kłamstw w celu zdyskredytowania jego osoby.

Prawda jest taka, że ja też miałem z tym papieżem różnie.

Na początku pontyfikatu byłem zachwycony, bo zachowywał się tak, jak chciałem. Pod koniec bywałem zaskoczony czy nawet rozczarowany. Mam tu na myśli zwłaszcza wypowiedzi papieża dotyczące wojny w Ukrainie – wśród których zdarzały się niezwykle niefortunne i błędne (jak wypowiedź w wywiadzie dla „Corriere della Sera” o „szczekaniu NATO u drzwi Rosji”, które miało wzbudzić agresję Putina). Choć być może nie odbiegały one od standardu przyjętego przez tradycję watykańskiej polityki zagranicznej (na co zwracał uwagę Witold Jurasz, a na naszych łamach Jacek Moskwa), być może też prowadzenie jakiejś osi symetrii w wojennych krzywdach jest jedynym środkiem do osiągnięcia pokoju – jak twierdzą oprócz Franciszka tzw. realiści polityczni – niemniej doszukiwanie się przyczyn wojny w Ukrainie także po stronie kraju zaatakowanego w świetle ludobójstwa w Buczy brzmiało po prostu niedobrze. Gdy patrzy się na radykalne zło, to od papieży oczekuje się gestów ponad normę. Byłbym jednak niesprawiedliwy, gdybym nie zauważył istotnych niuansów, które wyliczył socjolog Rafał Cekiera. Od początku wojny, papież podczas coniedzielnej modlitwy Anioł Pański aż 159 razy wspominał o Ukrainie i Ukraińcach (na 175 możliwych sytuacji). Niemal tydzień w tydzień na Ukrainę kierował uwagę, apelując o zakończenie wojny i udzielenie pomocy skrzywdzonym, będąc niekiedy samotnym orędownikiem ich sprawy – gdy znikała ona z czołówek serwisów informacyjnych.

Zdaję sobie sprawę, że przez Franciszka mogło przemawiać „jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”, ale co innego zmówić pacierz i indywidualnie przebaczyć swemu winowajcy, co innego, gdy bomby wciąż spadają, a miłosierdzia wobec agresora wymagamy od zaatakowanego narodu. Może papież po prostu żył bardziej ewangelicznie niż ja, jestem właściwie pewien, że tak było. Ja w sobie tego miłosierdzia nie mam i stosunek do wojny jest jedną z najpoważniejszych prób duchowości, które z tego pontyfikatu wynoszę.

***

Dziś przeglądam różne zdjęcia papieża i widzę, że Franciszek bardzo często jest na nich sam. Jak na tym, gdzie siedzi na synodzie, a biskupi gdzieś z tyłu coś do siebie szepczą. Albo na tych z pandemii, gdy na Pl. Św. Piotra prowadził modlitwę w odosobnieniu, wypełniając pejzaż tej niezwykłej Wielkanocy pustych Kościołów. To wymowny obraz, nie tylko pamiątka z okresu epidemii. Trudno w nim nie widzieć metafory czasów opustoszałych świątyń, z których Jezus już wyszedł. Przecież to właśnie papież Franciszek powtarzał, że Bóg puka do drzwi Kościoła, ale od środka, bo nie pozwolono Mu wyjść. Pomimo miłości licznych ludzi, był to papież samotny, co chyba pokazuje, że jeszcze wiele z niego zostaje do zrozumienia: ile procesów otwarł, jak wielu nie pozamykał? Ciężar imienia tworzy swoją mitologię. „Idź i odbuduj mój Kościół” – miał słyszeć z krucyfiksu w San Damiano Franciszek z Asyżu. Jego imienny następca zainicjował podobną misję, którą pozostawił w toku.

Bez wątpienia ten papież, realnie wzbudzał we mnie konieczność przemyślenia sposobu widzenia świata – zwłaszcza w momentach niezgody, ale nawet wtedy, gdy się zgadzałem, pokazywał, że można myśleć inaczej. Pokazywał pewien truizm, ale być może mało kto w niego naprawdę wierzy: że Kościół to nie jest świątynia, tylko wspólnota; wierni, konkretni tworzący go ludzie. Chrześcijaństwo to opowieść o człowieku – Jezusie, o ludziach – o nas.

Za to wszystko jestem po ludzku Franciszkowi po prostu wdzięczny.