fbpx
Beata Chomątowska Czerwiec 2015

Życie pod kreską

Pożyczają, by przetrwać do chwili, gdy wreszcie dostaną zapłatę. Albo przestają płacić innym, bo sami się jej nie doczekali. Raczej nie trafią do zestawień dotyczących niespłacalnego zadłużenia, pozostając wiecznie na garnuszku bliskich. Tysiące, a może i miliony Polaków, którzy nauczyli się żyć z długiem na co dzień, jak z żywiołem albo ze śmiertelną chorobą.

Artykuł z numeru

Spieniężone życie

Spieniężone życie

Kuba, 32-latek, realizator dźwięku, inżynierię zarządzania długiem – jak określa się to w korporacjach – opanował do perfekcji. Od kilku lat jego podstawowym źródłem dochodu są zarobki wynikające ze stałej współpracy z jednym z teatrów. Szef placówki jest zarazem jej dyrektorem artystycznym, więc ma masę spraw na głowie, włącznie z przelewami dla pracowników. Nie znosi też papierkowej roboty, ot, taka jego właściwość, bo poza tym jest całkiem w porządku. Kuba wie, że jeśli odpowiednio wcześnie nie zacznie do szefa dzwonić i przypominać o terminie płatności, o planach na najbliższy weekend (z racji stanu finansów zazwyczaj funkcjonuje w trybie tygodniowym, czasem miesięcznym, żadnego długoterminowego horyzontu) może zapomnieć. „W teatrze na umowę o dzieło zarabiam czasem kilkaset złotych na miesiąc, czasem nieco więcej, zależnie od liczby wyjazdów i zakresu obowiązków – mówi. – To nie są spore kwoty, dlatego regularność ich wpływu ma duże znaczenie. Przede wszystkim pozwalają zapłacić bieżące rachunki. W tygodniu, kiedy powinna przyjść zapłata, już od poniedziałku zaczynam wydzwaniać, przypominać się, męczyć, żeby udało się puścić przelew najpóźniej w czwartek. Podobnie jest z większością innych zleceniodawców, z którymi współpracuję. To jak praca na drugi etat, w dodatku nieco upokarzająca, bo choć mam wrażenie, jakbym żebrał, w rzeczywistości upominam się o swoje”.

Najgorsza dla Kuby jest cisza w eterze, czyli brak informacji o przesunięciach w płatnościach. Brak pewności, że zapłata pojawi się na koncie zgodnie z umową: „W ubiegły poniedziałek miałem iść do lekarza. Nie jestem ubezpieczony, więc potrzebowałem gotówki. Gdybym wcześniej wiedział, że przelew pojawi się na koncie później, niż zakładałem, coś bym zawczasu wykombinował. A tak znów stres i konieczność pożyczania od innych”.

Kuba kiedyś prowadził studio nagrań, współpracował przy produkcji reklam. Przyszedł kryzys, rynek się załamał, firmę trzeba było zamknąć. Teraz realizuje zlecenia poza teatrem, faktury wystawia jego ojciec, który też prowadzi działalność gospodarczą. Kuba mieszka u niego, zrezygnował z wynajmowanego mieszkania, bo go na nie nie stać.

„Każdego dnia działam w trybie człowieka pierwotnego: jeśli czegoś nie upoluję, nie będę miał co jeść. Żyję w stałym napięciu, pod presją – mówi. – Mam 32 lata, jestem wolny, daję sobie jakoś radę. Nie wyobrażam sobie jednak podobnej szarpaniny za lat 20. Podobnie jak tego, że zakładam rodzinę i mam na utrzymaniu dzieci”.

Premia za nieterminowość

Statystyki dotyczące polskiego zadłużenia, opracowywane zwykle na zlecenie firm z sektora finansowego, wyglądają nie najgorzej: np. z raportu BIG InfoMonitor wynika, że tylko 2,38 mln rodaków nie spłaca zobowiązań terminowo. Łączne prywatne zaległości wobec banków oraz innych instytucji na koniec 2014 r. wynosiły 40,94 mld zł, zaś w przeliczeniu na jednego dłużnika: 17 214 zł. Zestawieniom towarzyszą krzepiące komentarze, że co prawda średnie zaległe zadłużenie rośnie, ale tempo wzrostu całkowitego przeterminowanego długu ostatnio zmalało, co daje podstawy,by sądzić, że Polacy albo uczą się coraz lepiej zarządzać własnymi środkami, albo strach przed działającymi coraz sprawniej windykatorami skłania ich do terminowego regulowania zobowiązań. Nie oddaje to jednak w pełni skali zjawiska.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się