fbpx
Paweł Jasnowski maj 2013

Polak. Katolik. Żyd

W 1966 r. Romuald Waszkinel otrzymuje święcenia kapłańskie. 20 lat wcześniej Batia Wekslerowa zanosi go zawiniętego w pieluchę do Elżbiety Waszkinel, prosząc: „Pani jest chrześcijanką (…). Niech więc pani ratuje to żydowskie niemowlę w imię tego Żyda, w którego Pani wierzy”. 35 lat później ks. Waszkinel dowiaduje się o swoim pochodzeniu. Coś w nim wtedy pęka. Całe jego dalsze życie będzie próbą przezwyciężenia tego pęknięcia, konstruowania na nowo swojej pamięci i tożsamości.

Artykuł z numeru

Zamknięci w ideologiach

Zamknięci w ideologiach

Od dziecka towarzyszyło mu poczucie odmienności, początkowo niejasne i ledwie rozpoznawalne, ale na tyle dojmujące, że będzie usiłował „wtopić się w otoczenie, żeby być taki jak wszyscy”. Uderzające niepodobieństwo do rodziców, które wykrzyczy kiedyś przed lustrem, i słowa wypowiedziane w jego obecności przez przygodnie spotkanego mężczyznę („a skąd pan wytrzasnął tego żydka”), zapadną mu głęboko w pamięć i będą nieuchronnie powracać. Kiedy w 1978 r., będąc już księdzem i pracownikiem KUL-u, dowie się, że urodził się w getcie w rodzinie żydowskiej, mgliste niegdyś poczucie odrębności i nieprzynależności nabierze bolesnej realności, przed którą ks. Waszkinel nie będzie mógł się uchylić. Człowiek o twardym karku Dariusza Rosiaka jest opowieścią o doświadczeniu, o którym niepodobna było pomyśleć przed wojną: opowieścią o byciu księdzem, Polakiem i Żydem jednocześnie.

Rozpisany na głosy – często rozmijające się i ze sobą sprzeczne – reportaż Rosiaka czytać można na wiele sposób. Z jednej strony to przejmująca opowieść o obcości i odrzuceniu, które boli fizycznie i wywołuje rozgoryczenie. Waszkinel-Weksler nie uniknie tego, przed czym uciekał w dzieciństwie. Jeszcze przed ujawnieniem pochodzenia, na KUL-u pojawiają się plotki o jego semickości, na wydziałowej stołówce ksiądz słuchał zaś będzie o „komunistycznym paskudztwie żydowskim”. W roku 1992 otrzyma listy z pogróżkami, a na ulicy usłyszy, „czy nie ma na bilet”. Nie mniej boleśnie odczuwał będzie to, czego wcześniej nie zauważał, wczytując się w Ewangelię i wsłuchując w kościelną liturgię. Śpiewana w kościele linijka z pieśni wielkanocnej Otrzyjcie już łzy płaczący: „Darmo kamień wagi wielkiej Żydzi na grób wtoczyli (…)” okaże się dla niego traumą. Powie: „Stoję w tłumie, słyszę ją, i czuję się wyrzucony poza nawias”, „włączam się w nią i zaraz czuję ból, bo boję się, że za chwilę zostanę odrzucony”. W końcu ks. Waszkinel wróci w swoich tekstach do kościelnego antyjudaizmu, określając go jako najgroźniejszego wirusa podsycającego chorobę antysemityzmu, bez którego Zagłada byłaby nie do pomyślenia. Kiedy w czasie kampanii prezydenckiej zobaczy na murze plakat z wizerunkiem Mazowieckiego zamalowanym gwiazdą Dawida i napisem: „Żydzi do gazu”, zwróci się w homilii do parafian, że tymi słowami „wpisują się w wyroki Hitlera”. Następnego dnia nie będzie go już na liście do odprawiania mszy.

Książkę Rosiaka czyta się jednak przede wszystkim jako opowieść o konflikcie Waszkinela, który jest nie tyle i nie tylko konfliktem tego, co w nim polskie i tego, co w nim żydowskie, ale jeszcze bardziej: tego, co w nim chrześcijańskie i tego, co wyrasta z tradycji, od której nie może uciec. Bohater reportażu Rosiaka będzie nieustanie próbował zlepić swoją rozszczepioną tożsamość, szukając pomostu, który mógłby przerzucić nad przepaścią dzielącą oba te światy. Choć Waszkinel wyjedzie do Izraela, gdzie w religijnym kibucu (a potem poza nim) próbował będzie rekonstruować swoją tożsamość narodową i zrozumieć judaizm, nigdy nie odrzuci swojej przeszłości, swojego kapłaństwa i Chrystusa. Na natarczywe pytania Rosiaka o boskość Jezusa odpowie rozpaczliwie: „Tutaj strzela mi w głowie, tutaj jestem bezradny”, ale dodaje, że „Jezus był zawsze ze mną (…) [i] od Jezusa nikt mnie nie oderwie”. „Czy to się mieści w doktrynie, czy się nie mieści, jest mi wszystko jedno”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się