fbpx
Cezary Kościelniak wrzesień 2011

Grecki kryzys moralny

Kryzys w Grecji i Hiszpanii spowodował wśród zwykłych ludzi w Europie wzrost zainteresowania ekonomią, a rozważania nad przyszłością gospodarczą są obecnie jednym z najbardziej zajmujących zajęć.

Artykuł z numeru

Kto się boi feministek?

Niestety zorientowaliśmy się już, że to nie jest zwykły kryzys w strefie euro (skądinąd parę lat temu przepowiadała go Margaret Thatcher), ale początek globalnych, radykalnych zmian gospodarczych. Zdaniem ekspertów Grecja albo zbankrutuje, albo wyjdzie z kryzysu kosztem reszty Europy, także tych krajów, które znajdują się poza strefą euro, w tym i Polski. Podobne kłopoty mają już Hiszpania i Portugalia, ewentualne bankructwa w tych krajach będą oznaczać radykalną zmianę polityki w Unii Europejskiej. Jednym słowem wątpliwe, czy zachowamy gospodarczy status quo w najbliższej dekadzie.

Chciałbym zauważyć, że kryzys niesie w sobie zagrożenia nie tylko ekonomiczne, ale także kulturowe i moralne, na co na razie niewielu komentatorów zwraca uwagę.

Okazuje się, że protestujący Grecy obwiniają za kryzys między innymi Angelę Merkel i Żydów. To ciekawe, gdyż jego przyczyny tkwią w kłamstwie: wszak to grecki rząd okłamywał Unię w sprawie kondycji finansowej swojego państwa. Za kryzys w Hiszpanii tłumy protestujących obwiniają finansjerę oraz biskupów katolickich, czyli źródła wszelkiego zła. A zatem to w synagogach i katedrach uknuto spisek globalnego kryzysu. Nie jest wykluczone, że kryzys przyniesie nową, radykalną falę antysemityzmu i antykatolicyzmu jednocześnie. Na greckiej liście proskrypcyjnej znajdują się jeszcze „bogaci”, ale to pojęcie jest na tyle nieostre, że nie wiadomo, o kogo chodzi, zdaje się, że o tych, którzy mają więcej pieniędzy niż protestujący. Jednym słowem sprawdzają się słowa piosenki Wojciecha Młynarskiego, że „winni są inni”, czyli wszyscy, ale nie my. Pojawiają się proste recepty: najlepiej, aby bogaci (w tym biskupi i Żydzi) złożyli się na wydatki budżetowe. Europejczycy powinni bacznie przyglądać się temu, co dzieje się w tych krajach, gdyż protestujące tłumy nie wierzą już władzy i ich polityczne zagospodarowanie przez nowych liderów jest kwestią czasu. Za kryzysem ekonomicznym przypełźnie kryzys kulturowy, a absurdalne i zarazem radykalne opinie mogą szybko przekształcić się w programy polityczne nawołujące do wybuchów nienawiści na tle religijnym i rasowym. Zauważmy, że na tle tych państw Polska ścieżka transformacji, o wiele boleśniejsza, była przeprowadzona wzorowo, populistom nie udało się doprowadzić do odwrotu od reform, co z dużym prawdopodobieństwem może zdarzyć się w Grecji. I choć liberalizm nie okazał się powszechnym źródłem dobrobytu i przyniósł nowe kłopoty, nie sposób zdroworozsądkowo obronić tezy, że państwa będą mogły bezwarunkowo wyposażyć każdego obywatela (i emigranta) w dobra więcej warte aniżeli jego dochody. A manifestanci w pogrążonych w kryzysie krajach właśnie takie postulaty zgłaszają. Wreszcie kryzys zmieni też optykę najważniejszego pojęcia moralnego Unii, jakim jest dziś solidarność. Powstają zasadne pytania: Czy można być solidarnym z oszustem? Czy w obliczu ujawnienia nieuczciwości Europa powinna podtrzymywać swoje zobowiązania wobec nielojalnego członka, ponosić konsekwencje jego kłamstw? W języku angielskim funkcjonuje słowo accountability – co można by przetłumaczyć, jako „rozliczalność”. Europa boleśnie dojrzewa do uświadomienia sobie, że nie istnieje solidarność bez odpowiedzialności i „rozliczalności”. Z punktu widzenia uczciwości rozliczalność staje się szczególnie czytelnym punktem i zasadą, bez której trudno mówić o trwaniu w jakiejkolwiek wspólnocie.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się