fbpx
Conor Cunningham październik 2010

Darwin i stworzenie. Część II

Systemy biologiczne, w tym mózg, nie stanowią więc nawet warunku koniecznego dla zjawisk wyższego rzędu. Zejdźmy jednak z przyprawiających o zawrót głowy wyżyn zjawisk świadomości z powrotem w doliny, po których przechadzają się nosy i kolory. I tutaj bowiem bez trudu dostrzeżemy przykłady realizacji wielorakiej, które sugerują możliwość istnienia świata złożonego z nieredukowalnych relacji rzeczywistych – w tym wypadku biologicznej relacji podobieństwa.

Artykuł z numeru

Koniec religii czy różne ścieżki wiary? Debata z Charlesem Taylorem

Materializm i naturalizm

Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, w oczach wyznających radykalny darwinizm orędowników materializmu ludzkie działania mają charakter zaledwie epifenomenalny; skoro zaś wyeliminowano już całkowicie język pierwszoosobowy, pojęcie mens rea (przestępczej intencji) nieuchronnie traci rację bytu. Co więcej, w świetle materializmu istotom ludzkim nie sposób już również przypisać stabilnej tożsamości. Tożsamość, podobnie jak proces jednostkowienia w ogóle, staje się zjawiskiem poniekąd arbitralnym, zwłaszcza jeśli przyjąć, że wszystko rzeczywiście jest materią, która z kolei – jak zgodnym chórem twierdzą zarówno kreacjoniści i materialiści – stawia opór ze względu na swą bezwładność. W konsekwencji można w najlepszym razie mówić co najwyżej o poruszeniach i przekształceniach jakiejś domniemanej substancji pierwotnej, czy będzie nią woda Talesa, czy Kartezjańska res extensa czy też specyficznie przez Richarda Dawkinsa rozumiane DNA. Nie dość jednak na tym. Materializm nieubłaganie zaprzepaszcza również to, co stanowi o jego istocie, czyli materię samą. John Peterson wyjaśnia: „Jeżeli za ostateczny substrat uznajemy materię utożsamianą z jakąś faktycznie istniejącą rzeczą, to wynika stąd, że wszelkie zróżnicowanie w jej obrębie musi mieć źródło poza nią samą”[1]. W rezultacie zwolennik materializmu zmuszony jest przyznać, że jego opis ma charakter metafizyczny, odwołuje się bowiem do zjawisk wykraczających poza to, co na poziomie immanencji czy też czystej fizyczności bezpośrednio dostępne. W przeciwnym razie, tak jak już wcześniej odrzucił istnienie bytów, teraz byłby zmuszony zaprzeczyć wszelkiej zmianie. Dylemat ten w następujący sposób wyraża Peter van Inwagen: „Zadaniem, przed jakim staje materialista, jest odnalezienie w całkowicie materialnym świecie desygnatów pojęć języka potocznego bądź też ostateczne ich istnieniu zaprzeczenie”[2].

Jak powiada Gilbert Keith Chesterton, w świetle teorii Darwina „okazuje się, że nie ma już nic, co można by nazwać rzeczą”[3]. Według Davida Chalmersa z kolei „nie można jednocześnie zjeść ciastka materializmu i zachować ciastka świadomości”[4]. Oznacza to, że powyższe twierdzenie dotyczy również pojęcia osoby. Już Hegel wykazał daremność materializmu; dopóki nie wyróżnimy czegoś materialnego, argumentował, abstrakcyjne pojęcie „materii” pozostanie zaledwie idealizacją. Materializm zdaje się jednak z góry przekreślać możliwość wszelkiej jednostkowej tożsamości. Ontologiczny naturalizm, powtórzmy raz jeszcze, nie może w oparciu o dostępne mu środki określić tak zwanych warunków tożsamości bytu – koniecznych własności, bez których dany byt nie mógłby być tym, czym jest; warunki tożsamości są bowiem prawdami koniecznymi, mają charakter normatywny, a zatem wykraczają daleko poza kompetencje naturalizmu, którego ontologia, o metodologii już nie wspominając, nie jest w stanie podobnych nieempirycznych pojęć przyswoić. Nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że naturalizm ma trudność z określeniem również swego właściwego przedmiotu, czyli „natury”, zadanie to wymaga bowiem uznania intencjonalności, a ta pozostaje poza jego zasięgiem. I rzeczywiście, Michael Rea powiada, że naturalizm, nie przyjmując istnienia inherentnych własności modalnych i rodzajowych – te bowiem również mają charakter normatywny – zmuszony jest stanąć na stanowisku konstruktywizmu i stwierdzić, że byty nie tyle są odkrywane, co konstruowane. Zakrawa to jednak na paradoks, w wyniku tego zabiegu materializm traci bowiem nieuchronnie grunt pod nogami. Dlaczego? Otóż w myśl materializmu również umysł jest obiektem – czy też zdarzeniem – materialnym, a skoro naturalizm jest w stanie wyróżnić byty jedynie drogą ich konstrukcji, umysł jako obiekt materialny nie może istnieć, jeżeli nie zostanie wcześniej pomyślany przez jakiś inny umysł – umysł niefizyczny; to z kolei przeczy jednak przecież podstawowemu dogmatowi materializmu. Wydaje się zatem, że materializm, naturalizm i fizykalizm (stosuję te pojęcia wymiennie, są bowiem ze sobą historycznie spokrewnione) odwołują się jedynie do argumentacji pozornej, w rzeczywistości zaś całkowicie pozbawionej sensu i, jak zauważają David Mellor i Tim Crane[5], w istocie opartej na błędnym kole w rozumowaniu. W konsekwencji materializm, podobnie jak deklaracja poparcia dla pokoju na świecie, więcej zawdzięcza emocjom niż racjonalnej argumentacji. Barry Stroud trafia w samo sedno, gdy powiada, że jedyną rzeczą, której naturalizmowi nie udało się znaturalizować, jest sam naturalizm. Jego dogmatyzm skrywa zatem brak wszelkiej rzeczywistej treści, jest on jedynie „materializmem obietnic”, rodzajem intelektualnego wykrętu. Fizykalizm zamyka się w czysto negatywnym, regulatywnym postulacie: „Precz z teologią”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się