fbpx
Wojciech Bałus maj 2010

Sejsmografia Wróblewskiego

Przepowiednia na rok 1524, jaką zawiera rękopiśmienna Practica Leonharda Reymannsa, opatrzona została rysunkiem przedstawiającym unoszącą się w powietrzu monstrualną rybę z gwiazdami i ludzkim ciałem w jej wnętrzu. Z ryby tej spada na ziemię deszcz i wiatr, niszcząc miasto ukazane u dołu ilustracji.

Artykuł z numeru

Korporacja z ludzką twarzą

Ponad czterysta lat później podobne motywy zagościły na obrazach i rysunkach Andrzeja Wróblewskiego. W jego oeuvre spotykamy zarówno ryby, w tym latające albo kryjące w swym wnętrzu człowiecze postaci lub pokryte siatką szrafowań, podobną do tej z niemieckiego dzieła, jak też słońca, gwiazdy oraz zatopione miasta.

Ilustrację do przepowiedni Reymannsa opublikował w 1920 roku Aby Warburg w obszernym studium na temat pogańsko-antycznych przepowiedni w czasach Lutra. Wskazywał w nim na ścieranie się w okresie reformacji w Niemczech dwóch postaw: naukowej, budującej krytyczny dystans pomiędzy człowiekiem a światem, czyli przestrzeń namysłu (Denkraum), i magicznej, „która właśnie tę przestrzeń namysłu na powrót niszczy przez zabobonnie ściągające – idealne lub praktyczne – powiązanie człowieka i przedmiotu”. Rozprawę swą Warburg pisał w czasie pierwszej wojny światowej, obserwując szaleństwo podobne do tego, jakie nawiedziło kraje Cesarstwa na początku XVI stulecia, a więc dostrzegając zanik myślowego dystansu do rzeczywistości, tzn. brak roztropności, greckiej cnoty sophrosyne. Spojrzenie z perspektywy doświadczenia historycznego na wydarzenia bieżące stało się przyczyną katastrofy uczonego: 18 listopada 1918 roku postanowił w depresji zastrzelić siebie i swoją rodzinę, obawiając się nadciągającego zwycięstwa bolszewizmu. Następne lata spędził u Ludwiga Binswangera w klinice Bellevue w Kreuzlingen w Szwajcarii. Wracając do zdrowia, zapisał:

To, co widziałem, i to, czego doświadczyłem, oddaje jedynie powierzchowny aspekt rzeczy, o których teraz mam prawo mówić, jeżeli przyznam, że ujawniony przez nie nierozwiązywalny problem zaciążył na mojej duszy w sposób tak przygniatający, że nigdy nie odważyłbym się wypowiedzieć na ich temat jako naukowiec, w okresie kiedy jeszcze cieszyłem się dobrym zdrowiem. Teraz natomiast, w marcu 1923 roku, w Kreuzlingen, w zamkniętym zakładzie, gdzie mam wrażenie że jestem sejsmografem (…) wydaję z siebie znaki, które otrzymałem, ponieważ w tym okresie chaotycznego pogrążenia, każdy z nas, jakkolwiek nie byłby osłabiony, ma obowiązek wzmocnić organizacyjną wolę kosmiczną.

Andrzej Wróblewski w ujęciu Jana Michalskiego też był sejsmografem, notującym wstrząsy, jakie pojawiły się w kulturze europejskiej w wyniku kolejnej katastrofy; do tego sejsmografem uwikłanym w meandry rodzącego się totalitaryzmu komunistycznego. Ale czułym aparatem, wrażliwym i wnikliwym hermeneutą, zdolnym do „odczytywania znaków i podążania za nimi tak daleko, jak to możebne” (s. 39), okazał się i sam autor rozważań o krakowskim malarzu, dostrzegając w twórczości artysty znamiona, jakich dotąd nie zauważano.

Wielkiego poetę malarstwa – pisał – przez kilkadziesiąt lat objaśniano prawie wyłącznie (wyjątkiem były niektóre intuicje Andrzeja Wajdy) w kategoriach martyrologii narodowej, w duchu doraźnych potrzeb polityki kulturalnej państwa ludowego. Było to wprost niewiarygodne (s. 152).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się