fbpx
Piotr Millati październik 2009

Tratwa „Meduzy”, czyli o wspólnym dryfie religii i literatury

Cała humanistyka, ma wiele wspólnego z obecną kondycją katolicyzmu. To samo rzecz jasna dotyczyć musi sytuacji ludzi zajmujących się tymi dziedzinami – tak naprawdę jedziemy na jednym wózku i jest to wózek inwalidzki.

Artykuł z numeru

Bankructwo humanistyki

Bo kontemplacja gaśnie bez oporu

Z miłości do niej trzeba jej zabronić 

Czesław Miłosz „Traktat poetycki”

 

1.

Nie zwróciłbym pewnie uwagi na to, o czym chciałbym tu opowiedzieć, gdyby nie wesela. Ich skład i konsystencja niemal zawsze przypomina pseudo bigos, do którego wrzuca się wszystko, co pod ręką, bez względu na to, czy pasuje do siebie, czy nie. Niezawodnym sposobem, dzięki któremu ma nastąpić „przeżarcie się” mniej lub bardziej przypadkowych składników, ma być wielogodzinne duszenie ich w ciasnym garnku pod ciężką przykrywą. Chyba tylko na weselach tak różni, często widzący się po raz pierwszy w życiu, ludzie są postawieni w sytuacji, w której muszą spędzić z sobą  wiele godzin, nie mogąc się po prostu ignorować. Przydzielone miejsce przy stole jest jak wiadomo zobowiązaniem do podtrzymania konwersacji w najbliższym kręgu, która w pierwszej kolejności dotyczy najprostszych danych personalnych.

Kiedy podczas tych pełnych tyleż dobrej woli co kurtuazji rytuałów próbowałem odpowiedzieć na proste wydawałoby się pytanie, jaki jest mój zawód i co właściwie robię, reakcja (nie tylko ze strony tych rozmówców, których in gremium określano niegdyś w teatrach zgrabnym eufemizmem jako „mniej wyrobioną częścią publiczności”) była niemal zawsze ta sama – charakterystyczne „oooo!” lub „no proszę!”  mające wyrazić niekłamane uznanie i zaraz potem uprzejmy uśmiech, jakim starano się pokryć nie do końca chyba miłe zaskoczenie i konsternację. Towarzyska próżnia, która się wokół mnie po chwili wytwarzała, nie pozostawiała złudzeń, że moi rozmówcy znacznie lepiej się czują, utrzymując względem mnie pewną nieprzekraczalną fizyczną, a więc i psychiczną odległość. Nie żeby mieli coś przeciwko mojej osobie. Po prostu ciążyłem im w jakiś odrobinę przykry sposób, uwierałem jak drobny kamyk w bucie. W pierwszej kolejności gasły niczym zdmuchnięte przez przeciąg świece przaśne dowcipy, ludzie zaczynali uważać na swoje słowa, mówić okrągłymi zdaniami, niezręcznie podejmować  poważniejsze tematy, w końcu wyraźnie markotnieli i przesiadali się parę miejsc dalej, przedtem wyrzucając z siebie półgębkiem gdzieś w powietrze krótkie „przepraszam”.

Siedząc w osamotnieniu, niczym wewnątrz kręgu wypalonej trawy, dostrzegłem pewną analogię wobec sytuacji, w której się znalazłem. Przecież zdarza się, że w ten sam sposób ludzie reagują na obecność pozostającego incognito księdza, który nagle ujawnia swoją tożsamość! To samo przykre zaskoczenie, ten sam z trudem ukrywany popłoch i wreszcie ten sam usztywniony szacunek, za którym nic nie stoi, bo tak naprawdę ma stanowić alibi dla towarzysko usprawiedliwionej rezerwy.

Chyba już czas to powiedzieć: pracuję  na  filologii polskiej. Nauczam literatury współczesnej i piszę ten tekst, gdyż odnoszę wrażenie, że sytuacja, w jakiej znalazła się literatura, choć równie dobrze można tu powiedzieć cała humanistyka, ma wiele wspólnego z obecną kondycją katolicyzmu. To samo rzecz jasna dotyczyć musi sytuacji ludzi zajmujących się tymi dziedzinami – tak naprawdę jedziemy na jednym wózku i jest to wózek inwalidzki. Nękają nas niemal te same schorzenia i dolegliwości wywołane zachodzącymi w przyspieszonym tempie zmianami dotychczasowego modelu kultury, których prostą konsekwencją będzie wymieranie pewnych form ludzkiej umysłowości, bez których do niedawna nie można było sobie wyobrazić naszego świata. Duchownych i ludzi zajmujących się literaturą łączy nie do końca jeszcze uświadomiona wspólnota losu i przeznaczenia. O istnieniu tego ukrytego powinowactwa może świadczyć, że częściej niż na inne kierunki studiów trafiają do nas ludzie, którzy okazują się być niedoszłymi księżmi i zakonnicami. Z tego co mi wiadomo spora część naszych studentów to osoby wierzące i nierzadko związane z Kościołem poprzez duszpasterstwo akademickie, a wcześniej ruch oazowy. Tę specyfikę widać szczególnie wyraźnie na tle będących o wiele bardziej „na czasie”  kierunków, takich jak marketing, bankowość, zarządzanie, ekonomia, prawo czy informatyka, gdzie zjawisko to praktycznie nie występuje.  Także wśród pracowników filologii polskiej, przynajmniej tam gdzie pracuję, znaleźć można osoby, które mają za sobą epizod pobytu w seminarium duchownym lub poważnie rozważali kiedyś ten krok. Jest więc prawdopodobnie jakaś głębsza przyczyna tego, że kandydaci do życia duchownego naturalną dla niego alternatywę odnajdują za wysokim murem książek i nad nią chciałbym się tutaj zastanowić.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się