fbpx
z Ireneuszem Kanią rozmawia Małgorzata Pasicka styczeń 2009

Duszy nasze wyobrażenia

Cały proces zbawczy, soteriologiczny, polega na tym, że dusza – samodzielnie bądź też z czyjąś pomocą – mozolnie szuka drogi do swojego praźródła, żeby z nim się złączyć, zlać.

Artykuł z numeru

Czy mamy jeszcze duszę?

Jako ludzie Zachodu, za kolebkę naszej filozofii i antropologii przywykliśmy uważać Grecję. Do dziś silnie zakorzeniony w naszej kulturze dualizm, postrzegający człowieka jako syntezę pierwiastka duchowego i cielesnego, zaszczepili nam orficy. Skąd go zaczerpnęli?

Tego oczywiście nie da się ustalić, bo sięgamy tutaj poza dostępny nam horyzont historyczny. Na pewno zaczerpnęli go z jakiegoś prapodłoża myślowego, którego różne formy i odpryski daje się wyśledzić właściwie we wszystkich kulturach, poczynając od Chin, a kończąc na Zachodzie. Nie wiem, jak ta sprawa wygląda w kulturach prekolumbijskich, ale zdaje się, że tam także istniały koncepcje dualistyczne. Wygląda na to, że sięgamy tutaj do bardzo pierwotnej intuicji mówiącej, iż pierwiastek duchowy jest na pewnym poziomie postrzegania bardzo silnie przeciwstawiony pierwiastkowi cielesnemu. Jeśli mogę się tutaj pokusić o jakąś spekulację typu antropologicznego, to odwołując się do powszechności pewnych doświadczeń ludzkich, powiedziałbym, że ten dualizm narodził się z jednego z najbardziej wstrząsających i poruszających doświadczeń naszego hipotetycznego praprzodka – już świadomego siebie samego i świata, zwłaszcza zaś opozycji między „mną”, podmiotem a światem – mianowicie z doświadczenia śmierci.

Człowiek zobaczył istotę podobną sobie, która jeszcze przed chwilą była żywa, ruszała się, była ciepła, funkcjonowała – i oto nagle z jakiegoś powodu w tej chwili jest już kimś innym, jest czymś innym. Mimo że nadal zachowuje podobieństwo.

Jest czymś nieruchomym, zimnym, niemyślącym, niedziałającym. I to doświadczenie, pokazujące tak wielki kontrast między dwoma sposobami istnienia – tym, który przysługuje człowiekowi żywemu, a tym, który przysługuje człowiekowi martwemu – mogło dać początek koncepcji fundamentalnego przeciwieństwa między dwoma modusami istnienia: istnienia czysto fizycznego, materialnego, które jest synonimem martwoty, i istnienia żywego, które ma coś dodanego do materii. Istotnie, czytamy u Diogenesa Laertiosa, że stoicy – Zenon z Kition, Antypater i Posejdonios – duszą nazywali pierwiastek duchowy wyposażony w ciepło, od którego mamy oddech i ruch. Tak więc to coś dodanego do materii chyba zaczęto nazywać duszą. A dlaczego „duszą”? Dlatego że jednym z fundamentalnych wyróżników istnienia żywego, oprócz ruchu i ciepła, jest również oddech, dech. „Dusza” to słowo związane etymologicznie z tchem.

To jest to hebrajskie „tchnienie”, ruach?

Tak. I jest to znowu koncepcja uniwersalna. Pojawia się choćby w kulturze Indii, a tutaj dysponujemy horyzontem historycznym bardzo odległym, bo sięgającym przecież do tekstów Rigwedy, więc lekko licząc jakieś piętnaście wieków przed naszą erą. W Indiach figurą istnienia żywego, czego zasadniczym symbolem stała się potem dusza, jest właśnie oddech, tchnienie, po sanskrycku prana. Później słowo prana zaczęło oznaczać całość tego, co się nazywa życiową energią. Prana jest synonimem duszy, jednym z najstarszych na terenie Indii. Drugim, który przyszedł później i w innym kontekście, jest figura ognia, również jako synonimu energii życiowej. Natomiast prana jako „tchnienie” ma swoje odpowiedniki  choćby w łacinie (spiritus) i grece (pneuma).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się